Strona:Antychryst.djvu/454

Ta strona została przepisana.

do pokoju. Płomyki świec zapalonych chwiały się od przenikaącej ściany wichury, a grube krople wosku zastygały na świecznikach w długich, bezkształtnych soplach.
Carewicz szybkimi kroki chodził tam i napowrót po pokoju. Cień jego przesuwał się po białych ścianach, wydłużał się i skracał, to znów załamywał się na krawędziach sufitu.
Eufrozyna siedziała z nogami pod siebie podłożonemi, otulona w futro i, wodząc oczyma za carewiczem, milczała. Twarz jej wydawała się obojętną. Tylko w kątach ust przebiegał od czasu do czasu nieznaczny dreszcz, a palce jednostajnym ruchem splatały i rozplatały oderwany od klamerki futra złoty sznurek.
Wszystko było tak samo, jak półtora miesiąca temu, kiedy carewicz otrzymał radosne wieści.
Aleksy nakoniec stanął przed nią i rzekł głuchym głosem:
— Cóż robić, kochanie! Zbieraj się w drogę. Jutro pojedziemy do Rzymu, do papieża. Kardynał tutejszy powiedział mi, że papież przyjmie mnie pod swoją protekcyę.
Eufrozyną ruszyła ramionami.
— Nie wierz, carewiczu! Jeśli cesarz nie chce znosić u siebie dziewki występnej, jakżeby znosić mógł ją papież? Tem bardziej mu nie wypada, że jest kościelnym dostojnikiem. A i wojska nie ma, by stanąć w twej obronie, gdy ojciec z bronią w ręku domagać się będzie twego wydania.