Strona:Antychryst.djvu/456

Ta strona została przepisana.

wiedziałam już Piotrowi Andrejewiczowi: nigdzie już nie pojadę z carewiczem, chyba do ojca; jeśli chce gdzie jechać, niech jedzie sam, a ja nie pojadę...
— Co to jest? Co to znaczy Afrośka! — zawołał carewicz zmienionym głosem, blednąc straszliwie. — Chryste, miej mię w swej opiece! Co to jest? A, cóż ja bez ciebie pocznę, najdroższa?...
— Jak chcesz, carewiczu. Ale ja nie pojadę. Nie proś mię nadaremnie.
Oderwała sznurek od pętli i rzuciła go na ziemię.
— Czyś ty zwaryowała, czy co? — wrzasnął z nagłym porywem złości, zaciskając pięści. — Pytać się nie będę. Wezmę przemocą! Skąd tobie takie zuchwalstwo? Zapomniałaś, czem byłaś?
— Czem byłam, tem i zostałam: sługą i niewolnicą pana mego najmiłościwszego, cara Piotra Aleksiejewicza. Gdzie car każe, tam pojadę. Woli jego się nie sprzeciwię. Z tobą przeciw ojcu nie pójdę.
— A więc tak? Nareszcie prawda się pokazaał! Z Tołstojem i Rumiancewem się zwąchałaś, z wrogami moimi, z mordercami... Za wszystko dobre, którego odemnie doznałaś, za moje serce, za miłość moją. Żmija jadowita! Chamska krew, chamskie nasienie!...
— Wolno ci lżyć mię, carewiczu. Ale na co się to przyda? Jak powiedziałam, zrobię.
Aleksego nagle ogarnął strach. Nawet złość przeszła. Siły poczęły go opuszczać, padł na krze-