Strona:Antychryst.djvu/463

Ta strona została przepisana.

— Jezu Chryste, najświętszy, Matko Przeczysta, weź moje życie, wróć jej!...
Serce mu ściskał ból taki, że zdawało mu się, iż oto skona za chwilę.
Nagle spostrzegł, że otwiera oczy i patrzy na niego z dziwnym uśmiechem.
— Afrośka, Afrośka... co tobie, najmilsza?... Poślę zaraz po doktora...
Patrzyła na niego ciągle z tymsamym zagadkowym uśmiechem.
Zrobiła wysiłek, aby się podnieść. Aleksy pomógł jej i uczuł nagle, że objęła go za szyję rękami, przytuliła się twarzą do jego twarzy, z tak cichą, słodką, pełną dziecięcej ufności pieszczotą, jakiej nigdy jeszcze od niej nie doznał:
— Przestraszyłeś się biedaku? Myślałeś, żeś na śmierć zabił? Nie bój się! Nie tak to łatwo babę zabić. My, jak kotki, twarde w nas życie. Kochanek, gdy uderzy — wyjdzie to tylko na zdrowie!
— Przebacz, przebacz najmilsza — kochanie moje!...
Patrzyła mu w oczy z uśmiechem i głaskała mu włosy z macierzyńską czułością.
— Głupiutki ty jesteś, głupiutki, mały chłopczyk! Patrzę na ciebie, zdaje mi się — ot dzieciątko malutkie. W niczem ty sobie nie poradzisz, a w naszej babskiej chytrości to się już nigdy nie wyznasz. Oh, głupiutki ty jesteś, uwierzyłeś,