Strona:Antychryst.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Wszyscy umilkli i w ciszy powszechnej przemknęło coś dziwnego, jakiś przestrach, jakby wszyscy niewyraźnie odczuwali, że dzieje się coś, co się dziać nie powinno.
Coraz niższem, coraz czarniejszem stawało się niebo, pokryte chmurami; bezgłośne błyskawice coraz jaskrawiej rozjaśniały chmury. I zdało się, że te błyski na niebie odbijały się w drżeniu niebieskawego płomyka na trójnogu u stóp Wenery, albo że w samem owem ciemnem niebie, jak w przewróconej czaszy olbrzymiego ołtarza poza chmurami, niby za węglami czarnemi, skryty jest płomień niebieskawy i niekiedy wybucha nagłem światłem błyskawic. Płomienie niebios i płomienie trójnoga ofiarnego odpowiadały sobie nawzajem, jakby prowadziły rozmowę o groźnej tajemnicy, ludziom jeszcze nie znanej, ale pełniącej się już na ziemi i na niebie.
Carewicz, siedzący niedaleko od posągu po przeczytaniu przez Abramowa wiadomości z dziennika, począł się bacznie przyglądać bogini. I nagie, białe jej ciało zdało mu się tak znajome, jakby je już widział gdzieś, a nawet więcej niż widział: jak gdyby to dziewicze wygięcie pleców i te dołki na łopatkach śniły mu się w jakichś grzesznych, namiętnych, tajnych snach, których sam przed sobą się wstydził. Nagle przypomniał sobie, że zupełnie takie samo wygięcie pleców i dołki na łopatkach widział u swej kochanki, dziewki dworskiej Eufrozyny. W głowie mu się