Strona:Antychryst.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Taż sama to jest — rzekł stary Korneli — pieczęć antychrystowa. Bo oto tak powiedziano naznaczy ich znamieniem na rękach, a kto przyjmie pieczęć, ten znaku Krzyża świętego nie będzie już mógł uczynić i ręka tego człowieka związana będzie nie węzłami a klątwą — i tacy nie zaznają skruchy.
— Och bracia, bracia! Co ze mną uczynili. Gdybym to wiedział, nie dałbym im ręki żywej. Człowieka oto jak bydle na zgubę naznaczyli — żałośnie ze szlochaniem zawodził Pietko i łzy gęsto spływały mu po dziecięcej twarzy.
— Ojcowie moi — zawołała nagle składając ręce Kilikia jakby uderzona niespodzianą myślą — wszystko, wszystko na jedno się zgadza: toć car Piotr jest...
Nie dokończyła; straszne słowo zamarło jej na wargach.
— A ty coś myślała? — zapytał patrząc na nią ostremi, jakby przeszywającemi oczami stary Korneli. — On sam to jest!
— Nie lękajcie się, to jeszcze nie on, może jego poprzednik.... — próbował oponować Dokukin.
Ale Korneli wstał, wyprostował się, zabrzęczał swemi łańcuchami z krzyżów żelaznych, podniósł rękę, przeżegnał się dwoma palcami i zawołał uroczyście:
— Słuchajcie ludzie prawosławni! Kto panuje, kto włada nad nami od lata 1666, liczby Zwie-