Strona:Antychryst.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Pewnego razu Tichon, który miał już wtedy lat 19, skończył szkołę i nieźle czytał po łacinie — przypadkiem znalazł na stole nauczyciela przywieziony przezeń z Holandyi zbiór listów Spinozy i przeczytał pierwszy lepszy ustęp, jaki mu wpadł w oczy.
»Pomiędzy właściwościami człowieka i Boga tak mało wspólności, jak między gwiazdozbiorem psa a psem, szczekającem zwierzęciem. Gdyby trójkąt miał dar słowa, to i on powiedziałby zapewne, że Bóg niczem innem nie jest, jak doskonałym regularnym trójkątem, a koło — że Bóg jest najzupełniej okrągły«. A w drugim liście o Eucharystyi takie przeczytał słowa: »O bezrozumni młodzieńcy, któżto rzucił na was taki urok, że sobie wyobrażacie, jakoby można połknąć to, co święte i wieczyste, jakoby to święte i wieczyste mogło znaleźć pomieszczenie we wnętrznościach waszych. Okropne są zaiste tajemnice waszego kościoła; sprzeciwiają się najoczywiściej zdrowemu rozumowi.
Tichon zamknął książkę i już jej więcej nie czytał. Pierwszy raz w życiu myśl oderwana wzbudziła w nim to uczucie, którego przedtem doznawał pod wpływem wrażeń zewnętrznych: grozę końca.
W wieży Sucharowej u jenerała Jakóba Brüssa znajdowała się bogata biblioteka, oraz gabinet instrumentów matematycznych, mechanicznych i innych, a także przeróżnych okazów natury: zwierząt wypchanych, owadów, korzeni, wszelkich