Strona:Archiwum Wróblewieckie.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Fryze często mnie nawiedza i czasem wpada do mnie niespodzianie; raz zastał mnie, żem moją książkę z kabałą trzymała; w momencie porwał mi ją z rąk. — „Z przeproszeniem pani, czy nie mowę pani czyta?“ — „Jaką mowę? to kabała moja.“ — Dowiedziałam się od niego, że jest jakaś mowa, która się po kraju rozchodzi, patryotycznie-rewolucyjna, i któréj kilka set egzemplarzów ma już być w Galicyi. W Grodnie wiedzą, kto jest jéj autorem, ale mi tego nie chciał powiedzieć, prosił mnie tylko, abym téj mowy nigdy nie czytała. Mówi mi, że od tego czasu, jak kamerdyner Dziekońskiego wydany został o spisek na życie wielu osób i rewolucyą w mieście, są wielkie ostrożności i szpiegi od Moskalów, że ta robota bez fundamentu, ale zdawały się być w jednym czasie w Warszawie, Toruniu niu i Sielcach knowane spiski tego roku, które łudzą kraj i rozlewem krwi grożą. Powiedział mi, że we Lwowie i Galicyi same kobiety intrygują, osobliwie kasztelanowa Kamińska. Ledwiem mu wyperswadowała, że to, co mi cytował o niéj, było wielką bajką i czego nawet tu nie chcę wyrazić.
Dnia 26. Czerwca, w Niedzielę. Na nabożeństwo miałam jechać z Morawską, na mszę, ale wolałam pójść piechotą i przy téj okazyi obaczyć trochę miasto, które jest mocno do Lublina podobne, ale porządniejsze i więcéj murowanych ma kamienic. Ranek mi zbiegł na rozmowie z Fryzem. Napisałam jeszcze list do księcia Stanisława i o wyjeździe myśleć zaczęło się; aż mi mówią, że trzeba pasportu od samego Repnina, — wziął to Fryze na siebie.
Godzina obiadowa. Pojechałam do zamku; Paninowa żegnała króla, który ją na obiad zatrzymał. Mąż jéj wysoki, młody, chudy, klucz ma złoty na fałdach: — bardzo się z sobą kochają. Repnin z Bezborodką późno na obiad przyjechał; nie gadali wiele ciekawych rzeczy, w niedostatku czego Repnin powiadał, że mu się śniło téj nocy, że miał le cauchemar au dos, que le major W. W. est venu chez lui avec une bande de masques