Tobie śpiewam, Lublinie, na dwojgu wzgórz rozłożony,
wam, czcigodne kamienie, minionej świadkowie chwały,
dumnie w niebo wznoszący dostojne głowy omszałe,
choć wam niebacznie atyk i blanków zdarto koroną.
Któż nieporadnem słowem wyśpiewać piękno twe zdolen,
grodzie stary, twej duszy któż może wyraz dać godny?
Błądząc wśród siwych murów, czar nowy odkrywam codnia,
codnia nanowo serce oddaję w twoją niewolę.
W krętych ulicach szkarpy, kamienne progi wytarte,
lew na klamce w nabitych wielkiemi ćwiekami wrotach.
Ciężko ubiegłych czasów rozwiera się księga złota,
dłonią pobożną kornie odwracam zmurszałe karty,
Sień żebrami sklepiona, patrzę z zapartym oddechem
w ciemnych podwórców w górę wysoko pnące się wnętrza,
gdzie krużganki ciosane nad krużgankami się piętrzą,
słyszę stłumione kroki, przeszłości widmowe echa.
Szczątki fortyfikacji, odwieczne baszty i bramy.
Biegną w pośpiechu domy podeprzeć Górę Zamkową,
strzelnic lukami patrzą, pacholąt królewskich głowy
w łąk wiosenną zieloność w Bystrzycy srebrzystej ramie.
Przypadł kościół-staruszek pod stopy Świętego Krzyża.
Dom posażny Barbary miłośnie oplotło wino.
Złoty w czarnym pomniku na wzgórku, wprost Kapucynów,
dłoń Jagiełło Jadwidze podaje na znak przymierza.
Grunwaldzkiego kościoła fasadę zachód rumieni.
W fryzie u Misjonarzy poplątał czas medaljony,
próżno głowię się komu symbole są przeznaczone,
książąt i królów wielkie daremnie wzywając cienie.
Aż w szpitalnem podwórzu, pielgrzymkę kończąc pobożną,
czary twoje, Lublinie, na nić złotolśniącą niżąc,
stopom Zatroskanego Chrystusa kamiennej nyży
wieniec najdroższy składam w starej kapliczce przydrożnej.