Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— O tak, byłem poprostu zachwycony, opowiedziałem nawet tę sprawę w broszurze pod tytułem: „Detektyw z amatorstwa.“
— Czytałem ją — rzekł — i, prawdę powiedziawszy, niema panu czego powinszować. Trzeba to było przedstawić ściśle, bez domieszki romantyzmu. Pan chciałbyś wykroić powieść z teoremy geometrycznej.
— Wszak w tym wypadku był pierwiastek miłosny. Nie mogłem więc faktów przeinaczać.
— Kto inny byłby tylko napomnął o tem, z epizodu nie nie czynił głównego przedmiotu, ale starał się uwypuklić ciekawą metodę badania, polegającą na wysnuwaniu przyczyny i jej skutków.
Zabolała mnie taka krytyka utworu, którym pragnąłem mu sprawić przyjemność, a śmieszną mi się wydała pretensya, abym każdy wiersz tej broszury poświęcił wykazywaniu jego niepospolitych zdolności.
Nieraz już, w ciągu naszego wspólnego zamieszkiwania w domu przy Baker street, zauważyłem w Holmsie domieszkę próżności, psującą jego istotne zasługi. Nic mu jednak nie odparłszy, umieściłem wygodniej nogę, przestrzeloną w kampanii afgańskiej.
Sherlock przerwał milczenie.
— Moja sława — rzekł — brzmi już po za kanałem. W zeszłym tygodniu przybył do mnie po radę detektyw francuski Le Villard, o którym musiałeś pan słysześ. Obdarzony jest dziwną intuicyą, właściwą jego rasie, braknie mu jednak wiedzy. Wskazałem mu dwie sprawy analogiczne: jedną w Rydze w r. 1859, drugą w Saint-Louis w r. 1871. Ten trop doprowadził go do pomyślnego rozwiązania. Dziś właśnie pisze do mnie, dziękując za moje rady.
Przebiegłem pismo oczyma i uderzyły mnie słowa pełne zachwytu.
— Odzywa się do pana, jak do swego mistrza — rzekłem.
— Trochę przesadza — odparł z udaną obojętnością. — I on