Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż poprzysięgliśmy, że żaden z nas nie będzie działał na własną rękę, lecz że wspólnie skarb odgrzebiemy.
Nie uchybiłem też nigdy tej przysiędze.
Zbytecznem wam opowiadać, moi panowie, jak się skończył bunt w Indyach.
Gdy Wilson opanował Delhi, opór krajowców stał niemożliwym. Przybyły znaczne posiłki i Nana Sahib zmuszony został przejść przez granicę. Kolumna, pod dowództwem pułkownika Greathead, dotarła aż do Agra i wypędziła ztamtąd Pandiesów.
Pokój zdawał się przywróconym; to też my, czterej wspólnicy, spodziewaliśmy się, że nadszedł wreszcie czas, w którym będziemy mogli dokonać podziału naszych bogactw i podążyć każdy w swoją stronę. Lecz te nadzieje rozwiały się nagle. Pewnego pięknego dnia zaaresztowano nas pod zarzutem morderstwa.
Oto co się stało: radża powierzając swój skarb Ahmetowi, sądził, że liczyć na niego może, ale mieszkańcy Wschodu są nieufni, to też kazał drugiemu słudze strzedz pierwszego, iść ślad w ślad za Achmetem, jak jego cień i nigdy go z oczu nie tracić.
Wieczorem, w którym dokonane zostało morderstwo, ów człowiek widząc, iż rzekomy kupiec wchodzi przez furtę, pewien był, że znalazł schronienie w cytadeli; nazajutrz zdołał sam wtargnąć w jej mury, nie mógł jednak odnaleźć śladów Achmeta. Wydało mu się to dziwnem i ze swoich wątpliwości zwierzył się przed jednym z sierżantów, który złożył o tem raport komendantowi fortecy.
Zarządzono natychmiast śledztwo, które doprowadziło do wykrycia zwłok.
Dla tego to zostaliśmy aresztowani w chwili, gdy nam się zdawało, że już skarb w ręku trzymamy. Stawiono nas przed sąd pod zarzutem morderstwa, na tej podstawie, że jeden towarzyszył zamordowanemu, a trzej inni pełnili straż przy owej furcie.