Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

dalej Small. — Pan Jones chciałby już jaknajprędzej widzieć mnie pod kluczem. Postaram się więc opowiadanie skrócić.
Ten łotr Sholto wyruszył do Indyj, ale nie powrócił wcale. Wkrótce potem kapitan Morston pokazał nam jego nazwisko na liście pasażerów, którzy odpłynęli do Anglii. Umarł mu stryj, pozostawiając znaczny majątek, co czyni jego zdradę tem sromotniejszą.
Morston wystąpił ze służby. Jak tylko mógł podążył do Agra, lecz skarbu już tam nie znalazł. Nędznik Sholto ukradł go, nie spełniwszy ani jednego z podanych mu przez nas warunków.
Odtąd żyłem tylko dla zemsty. Myślałem o niej we dnie; śniła mi się po nocach. Stało się to poprostu zmorą. Jedynem mojem dążeniem było: uciec, odnaleźć Sholta i udusić go własnemi rękoma. Sam skarb nawet zajmował w mej myśli rolę podrzędną; chęć zemsty pochłonęła wszystkie inne uczucia.
Mam dużo silnej woli i wytrwałości. Ile razy chciałem czego dopiąć, zawsze postawiłem na swojem. Upłynęły jednak długie lata, zanim zdołałem zaspokoić swoją żądzę odwetu.
Wspominałem już panom, żem zdobył trochę wiadomości medycznych. Pewnego dnia — a właśnie doktor Somerston był wówczas chory obłożnie — oddział galerników napotkał w lesie młodego Andamańczyka. Dogorywał już i schronił się w miejscu zacisznem, aby tam wydać ostatnie tchnienie.
Postanowiłem go wyleczyć; po dwóch miesiącach był zdrów, jak ryba. Powziął dla mnie wdzięczność bezmierną, nie chciał już wracać do swoich lasów i chodził za mną, jak cień.
Nauczyłem się kilku słów jego gwary, co zwiększyło jeszcze jego przywiązanie do mnie.
Tonga — tak mu było na imię — był właścicielem ogromnej łodzi, którą umiał wybornie kierować. Zczasem, przekonawszy się, że jest mi oddany ciałem i duszą, zacząłem snuć plany ucieczki przy jego współudziale. Wspomniałem mu o nich; z wielką radością obiecał, że mi dopomoże.
Postanowiliśmy, że pewnej nocy podpłynie ze swą łodzią