Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę naprzód — zawołał na niego Jones — nie chcę się zapoznać z twoją drewnianą nogą, jak ów nieszczęśnik, któregoś tak pięknie urządził na wyspach Andamańskich.
Pozostaliśmy sami. Długi czas panowało milczenie. Przerwałem je pierwszy.
— No i cóż — rzekłem — czwarty akt naszego dramatu już się rozegrał, zdaje mi się jednak, że to ostatnia sprawa, w której panu dopomagam i mam sposobność poznawać rzutkość i niesłychaną bystrość pańskiego umysłu. Będziemy musieli się rozstać, drogi przyjacielu, gdyż miss Horston zaszczyciła mnie swoją rączką.
Holmes mruknął, jak niedźwiedź.
— Tego się właśnie obawiałem — rzekł — to też wcale panu nie winszuję.
— Czy pan może cokolwiek zarzucić mojemu wyborowi? — spytałem.
— Nic zgoła — odparł niechętnie. — I owszem miss Morston jest jedną z najmilszych panienek, jakie zdarzyło mi się spotkać, jest poprostu czarująca; mogłaby też oddać znaczne usługi w sprawach podobnych do tej, którąśmy rozplątali przed chwilą. Widziałeś pan, jak starannie przechowała plan Agry, znaleziony pomiędzy papierami swego ojca. Ale miłość jest uczuciem, a każde uczucie sprzeciwia się zdrowemi rozumowi, stanowiącemu, według mnie, jedyną dźwignię w tem życiu. Ja nigdy się nie ożenię, nigdy, chybabym zupełnie stracił głowę.
— Mam nadzieję, że moja taką próbę wytrzyma — odparłem wesoło. — Ale pan jesteś widocznie zmęczony — dodałem.
— Istotnie, zaczyna się reakcya — rzekł — przez tydzień, a może i dłużej, będę do niczego.
— To dziwne — zauważyłem — wrodzone lenistwo przeplatane bywa u pana wybuchami niezwykłej, bajecznej niemal energii i pracowitości.
— O, tak — przyznał — jest we mnie materyał na skoń-