Miss Morston weszła do pokoju lekko i powiewnie. Była to ładna panienka, średniego wzrostu, jasnowłosa, ubrana wytwornie, choć skromnie w szarą sukienkę beżową. Trzewiki i rękawiczki leżały, jak ulane i widocznie pochodziły z dobrych magazynów.
Nie zdarzyło mi się widzieć sympatyczniejszej twarzy we wszystkich trzech znanych mi częściach świata, na twarzy jej odbijała się dobroć i subtelność uczuć.
W pierwszej chwili uderzył mnie spokój i powaga tej osóbki, ale przypatrując się jej spostrzegłem, że jest bardzo wzburzoną.
— Skierowała mnie do pana osoba, zawdzięczająca ci wiele, panie Sherlock Holmes — rzekła panienka. — Mistress Cecylia Forrester, u której przebywam w charakterze nauczycielki, mówiła mi, żeś pan swoją przenikliwością wybawił ją z wielkiego kłopotu. Pamięta również, żeś jej pan dużo dobroci okazał.
— O tak! mistress Cecylia Forrester! — rzekł Holmes. — Oddałem jej istotnie drobną przysługę. Chodziło o rzecz błahą.
— Ona sądzi o tem inaczej — odparła miss Morston. — Bądź co bądź nie nazwiesz pan błahą sprawy, która mnie tu-