Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Nasz interlokutor spojrzał na nas wzrokiem przenikliwym.
— Przepraszam panią — rzekł — ale muszę zażądać od niej słowa, że ci dwaj jegomoście nie należą do policyi.
— Upewniam pana słowem — odparła.
Usłyszawszy to, zagwizdał przeciągle. Na ten sygnał podjechała dorożka, a on otworzył drzwiczki. Wsiedliśmy do wehikułu, on wskoczył na kozieł, woźnica zaciął konia i ruszyliśmy szybko.
Położenie nasze było niezwykłe. Jechaliśmy, niewiadomo dokąd i niewiadomo po co. Albo cała ta sprawa była mistyfikacyą, albo też nasza podróż miała sprowadzić ważne skutki.
Zachwycony byłem dzielnością miss Morston. Starałem się ją rozerwać, opowiadając jej epizody z mojej kampanii w Afganistanie, lecz coprawda sam byłem tak wzruszony, że plątałem się i bredziłem.
Do dziś dnia twierdzi, żem jej mówił o karabinie, patrzącym na mnie z po za krzaków, i o tygrysie, z którego wystrzeliłem dwukrotnie.
Z początku zdawałem sobie sprawę, gdzie jedziemy, lecz niebawem skutkiem mgły i mojej niedostatecznej znajomości Londynu, straciłem zupełnie kierunek. Stwierdzałem tylko, że przeprawa jest długa.
Sherman Holmes rozglądał się i za każdą ulicą, zaułkiem lub przedmieściem nazwę ich wymieniał.
— Rochester row, Vincent Square! Ach! jesteśmy na moście Yauxhall. Widzę połysk rzeki.
Dorożka pędziła szybko. Byliśmy już na drugiem wybrzeżu. Zagłębiliśmy się w labirynt ulic.
— Wordsworth road — wymieniał dalej nasz towarzysz — Priory road, Lark Hall lane, Stockwell place, Robert street, Cold Harbaur lane. Nasza wyprawa nie zwraca się ku wytwornym dzielnicom.
Istotnie wjechaliśmy w brudne przedmieście, oświetlone tylko światłem, wychodzącem z szynków. Potem przesuwały