Weszliśmy za Indyaninem na korytarz źle oświetlony. Otworzył drzwi w głębi na prawo; w świetle lampy ujrzeliśmy niewielkiego człowieka z dużą łysiną, okoloną wieńcem rudych włosów. Zacierał ręce ruchem nerwowym, rysy jego to układały się do uśmiechu, to do potwornego grymasu. Zwisająca dolna warga obnażała zęby zepsute, żółte, starał się je zasłonić, wodząc wciąż ręką po brodzie. Pomimo łysiny, wyglądał młodo, w istocie miał lat trzydzieści.
— Sługa uniżony miss Morston — powtórzył kilkakrotnie głosem ostrym, piskliwym. — Sługa uniżony. Proszę do mojego sanktuaryum. Malutkie, lecz umeblowane gustownie, oaza sztuki w tej hałaśliwej pustyni londyńskiej.
Zdumieliśmy, ujrzawszy apartament, do którego nas wprowadził. Sala umeblowana zbytkownie w tym nędznym domu robiła wrażenie brylantu, oprawnego w ołów. Ściany powleczone były wspaniałemi makatami, zawieszone cennemi obrazami w kosztownych ramach, na stołach ustawione wschodnie wazony i przepyszne bronzy. Dywan był tak miękki, że nogi tonęły w nim, jakby we mchu. Dwie skry tygrysie, rzucone na ziemię i nargil, postawiony w rogu na macie, uzupełniały ten wschodni obraz. Od sufitu na niewidocznym złotym łańcuszku zwieszała się lampka w kształcie gołąbki, która, paląc się, roztaczała zapach aromatyczny.
Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.
Opowiadanie łysego człowieka.