Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Skinąłem głową na znak, że i ja to potwierdzam.
— A więc wybornie — rzekł łysy człowiek. — Czy mogę państwa poczęstować tokajem? Nie mam innego wina. Czy pozwoli pani odkorkować butelkę? Nie. Czy pani znosi zapach wybornego tytuniu? Jestem trochę nerwowy, a nic mnie tak nie uspakaja, jak nargil.
Zapalił swój przyrząd, dym, sycząc, przechodził przez wodę różaną.
Siedzieliśmy wszystko troje w półkole, pośrodku usadowił się mały człowieczek.
— Przedewszystkiem muszę państwu powiedzieć — zaczął — że jestem bardzo wrażliwy i subtelny w swoich gustach. Otóż nic tak nie razi mojego poczucia estetycznego, jak widok policemana. Mam wstręt do wszelkiego brutalnego realizmu, bez względu na jego formę i nigdy nie wchodzę w tłum wulgarny. Jak państwo widzicie, otaczam się pewną wytwornonością i mogę się nazwać przyjacielem sztuk pięknych. Jest to moja słabostka. Ten krajobraz wyszedł z pod pędzla Corota, oto jest utwór Salvatora Rosy, a to płótno malował Bouguereau. Przepadam za nowoczesną szkołą francuską.
— Daruje pan — przerwała miss Morston — ale przybyłam tu na pańskie wezwanie, dla dowiedzenia się o jakiejś tajemnicy. Późno już i chciałabym, aby ta nasza rozmowa skończyła się jaknajprędzej.
— Choćbym najzwięźlej rzecz przedstawił, to nie będzie pani mogła prędko do domu wrócić — odparł — gdyż musimy pojechać do Norwood, aby się zobaczyć z moim bratem Bartłomiejem. Pojedziemy razem i postaramy się go przejednać. Jest zły na mnie, że obrałem drogę działania, która mi się wydawała jedynie właściwą. Miałem z nim okropną scenę wczoraj wieczorem. Mój brat Bartłomiej jest straszny, gdy w złość wpadnie.
— Jeżeli mamy jechać do Norwood, to jedźmy zaraz — napomknąłem.
Słysząc to Tadeusz Sholto parsknął głośnym śmiechem.