Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, to niepodobna — oświadczył. — Wyobrażam sobie, jakby nas przyjął, gdybym państwa przywiózł znienacka. Nie, nie, naprzód muszę wam sytuacyę wyjaśnić. Przedewszystkiem zaznaczam, że w tej historyi jest dla mnie samego kilka punktów zupełnie niewyjaśnionych. Mogę więc tylko powtórzyć to, co wiem. Jak się domyślacie zapewne, mój ojciec był majorem Sholto, eks-wojskowym z armii indyjskiej. Przed laty jedenastu podał się do dymisyi i zamieszkał w Pondichery Lodge, w dzielnicy Upper Norwood. Poszczęściło mu się w Indyach, wracał ze znacznym kapitałem, wiózł ze sobą duże zbiory osobliwości i służbę indyjską. Kupił ten dom, umeblował go zbytkownie i osiadł tu z nami. Był wdowcem; mój brat bliźni Bartłomiej i ja byliśmy jedynemi jego dziećmi. Pamiętam, ile hałasu narobiło tajemnicze zniknięcie kapitana Morstona. Z gorączkowem zainteresowaniem czytywaliśmy szczegóły, podawane w dziennikach, albowiem kapitan był przyjacielem mojego ojca i rozprawialiśmy o tem zdarzeniu w jego obecności. Brał udział w naszej rozmowie, wprażał swoje przypuszczenia; nie przyszło nam nawet na myśl, że posiada klucz do tej zagadki i że wie, co się stało z Arturem Morstonem.
„Wiedzieliśmy jednak, że majorowi Sholto grozi niebezpieczeństwo. Nie lubił wychodzić sam i za odźwiernych do Pondichery Lodge przyjął dwóch znanych siłaczów cyrkowych, jeden z nich to Williams, który przywiózł państwa tutaj. Swego czasu był zapaśnikiem niezrównanym.
„Ojciec nie objaśniał nam powodu swoich obaw, zmiarkowaliśmy tylko, że nie znosi widoku ludzi o jednej nodze drewnianej. Pewnego dnia nawet strzelił do takiego kaleki, jak się okazało, Bogu ducha winnego kolportera. Musieliśmy zapłacić znaczną sumę, dla stłumienia awantury.
„Obaj z bratem przypuszczaliśmy, że to są poprostu dzidziwactwa, lecz dalsze wypadki wykazały, że byliśmy w grubym błędzie.
„Na początku 1882 r. ojciec otrzymał z Indyj list, który go przejął żywym niepokojem. Odczytując go przy śniada-