Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

ciężki, niegustowny, oświetlony tylko promieniami księżyca, które padały na jedno z okien pierwszego piętra. Ponury wygląd tego domu przejmował dreszczem. Nawet Sholto był stropiony; latarnia, którą trzymał w ręku, drżała.
— Nie pojmuję doprawdę — szeptał — musiało zajść jakieś nieporozumienie. Wszak oznajmiłem wyraźnie Bartłomiejowi, że tu przyjdziemy, a jednak w jego pokoju ciemno. Cóż to znaczy, u licha?
— Czy pański brat zawsze tak broni wstępu do swego domu?
— Strzeże tradycyi ojca. Był jego ulubieńcem. Zdaje mi się, że major musiał mu powiedzieć coś więcej, niż mnie o tym skarbie. Oto okna Bartłomieja, te właśnie, które księżyc oświetla. Zdaje mi się, że niema światła wewnątrz.
— Istotnie — rzekł Holmes — dostrzegam jednak światełko w tem oknie przy drzwiach.
— To pokój szafarki, starej mistress Bernstone. Zobaczę, co to znaczy. Poczekajcie tu chwilkę, muszę ją uprzedzić, bo gdyby nas zobaczyła niespodzianie, przestraszyłaby się okropnie. Cicho... Cóż ja słyszę?
Podniósł latarnię, ale ręka tak mu drżała, że światło jakby tańczyło nad jego głową. Miss Morston uczepiła się mojego ramienia, staliśmy, jak wryci. Z głębi domu doleciał nas głuchy jęk kobiety, a potem okrzyk trwogi.
— To głos mistress Berstone — szepnął Sholto. — Jedyna to kobieta w całym domu. Poczekajcie tutaj. Wrócę za chwilę.
Rzucił się do drzwi i zapukał trzykrotnie raz po razu. Otworzyła mu wysoka kobieta, a ujrzawszy go, krzyknęła z radości.
— Och! panie Tadeuszu, jakże się cieszę, że pana tu widzę! Jakie się cieszę, mój dobry panie Tadeuszu!
Słyszeliśmy jak powtórzyła jeszcze kilkakrotnie te słowa, potem drzwi się zamknęły, doleciał nas tylko cichy szmer.
Nasz przewodnik zostawił nam latarnię. Holmes chodził z nią naokoło domu, przyglądając się wszystkiemu bacznie