— No, teraz Watsonie, mamy pół godzinki — mówił Sherlock Holmes, zacierając ręce. — Trzeba z czasu skorzystać. Mówiłem ci już, że snuję pewne domysły, nie chcę jednak się uprzedzać, bo wprowadziłoby mnie to na trop fałszywy. Sprawa jest może mniej skomplikowaną, niż się wydaje.
— Więc znajdujesz ją prostą?
— Bezwątpienia — zapewnił, przybierając ton profesora, wygłaszającego prelekcyę. — Usiądź tu, w tym rogu, aby odbicie twoich stóp nie utrudniło badania i zastanówmy się kategorycznie. Naprzód: jakim sposobem ci ludzie zdołali wtargnąć do tego pokoju i jakim sposobem ztąd wyszli? Nie otwierano drzwi od wczoraj. Obejrzyjmy okno.
Wziął lampę i mruczał do siebie:
— Okno zamknięte od środka, ramy wydają się mocne. Otwórzmy. Niema rynien, dach wysoko, a jednak jakiś człowiek wszedł przez okno, gdyż pozostawił ślady stop na parapecie. Wczoraj deszcz padał i oto jedna plama błota na ramie okna, oto druga na podłodze, a trzecia przy stole. To ważna bardzo wskazówka.
Przyjrzałem się tym plamom i rzekłem:
— To nie są ślady stóp.
— Istotnie, ale objaśniają mnie jeszcze lepiej, bo to od-
Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.
Przypuszczenia i domysły Sherlocka Holmesa.