Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

na jego twarzy wielkie zdumienie. Spojrzałem w tę stronę i drgnąłem, przejęty zgrozą.
Widać było liczne a wyraźne ślady bosej nogi, mniejsze o połowę od stóp człowieka średniego wzrostu.
— To okropne! — zawołałem — wplątano dziecko w tę zbrodnię.
Holmes zapanował już nad wzruszeniem.
— To bardzo naturalne i logiczne; powinienem był wszystko przewidzieć, lecz pamięć tym razem mnie zawiodła. Niema już nic do oglądania. Zejdźmy.
— Jakże pan wytłómaczysz te ślady? — spytałem, gdyśmy się znaleźli w pokoju pod strychem.
— Mój drogi Watsonie — odparł niecierpliwie — staraj-że się sam zastanawiać nad tem, co widzisz i własne wysnuwać wnioski. Znasz moją metodę. Stosuj ją, a następnie porównamy osiągnięte rezultaty.
— Nie mogę sobie wytłómaczyć tych faktów.
— Wyjaśnią się same w czasie właściwym — rzekł wesoło. — Lecz teraz pozwól mi zasięgnąć informacyj.
Wyjął z kieszeni metr i szkło powiększające, ukląkł i w ten sposób zmierzył pokój od jednej ściany do drugiej, przyglądając się posadzce, obwąchując ją, jak pies gończy ziemię. Szeptał coś do siebie, nagle krzyknął z radości:
— Teraz rzecz ostatecznie się wyjaśni — zawołał. — Wpadłem na trop, po którym odnajdziemy winowajcę bodaj na końcu świata. Zbrodniarz numer I był tak nieostrożny, że zawalał nogę smołą. Widzisz ten ślad, pozostawiony wśród płynu, który się wylał z retorty.
— I cóż z tego?
— To tylko, że trzymamy w ręku mordercę, Ale oto zbliżają się szanowni obrońcy prawa.
Odgłos ciężkich kroków doleciał nas z dołu; słychać było ostre głosy i trzaskanie drzwiami.
— Zanim tu przyjdą — rzekł Holmes — dotknij rąk i nóg tej nieszczęśliwej ofiary i powiedz mi twoje wrażenia.