Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy Tadeusz wyszedł z pokoju brata, nikt Bartłomieja nie widział, łóżko jego pozostało nietknięte. Dalej, Tadeusz jest widocznie wzburzony, przytem wygląd jego nie budzi zaufania... Widzisz pan, jak oplątuję siecią owego brata wyrodnego.
— Nie wiesz pan jeszcze wszystkich szczegółów tej sprawy — odparł Holmes spokojnie. — Ta oto strzała tkwiła w czaszce ofiary, a mam powód przypuszczać, że została umaczana w truciźnie. Ten papier z napisem leżał na stole przy dziwacznej broni, zakończonej jakby kamienną maczugą. Jakże pan te wszystkie fakty ze swojemi przypuszczeniami pogodzi?
— Potwierdzają one tylko moją hypotezę — odparł gruby detektyw zarozumiale. — Dom ten zawiera mnóstwo zbiorów Indyjskich. Tadeusz przyniósł tę maczugę; jeżeli kolec jest zatruty, to jego też sprawka. Słowa skreślone zostały na papierze dla zamydlenia oczu. Jednego tylko zrozumieć nie mogę, a to: jakim sposobem domniemany morderca ztąd wyszedł. Ach! ale i to się wyjaśnia, widzę otwór w suficie!
Z dziwną zręcznością, nie licującą z jego tuszą, p. Athelney Jones wskoczył na taburet, a stamtąd na strych się wgramolił. Po chwili głosem tryumfującym oznajmił nam, że znalazł klapę, otwierającą się na dach.
— Gotów jeszcze wpaść na trop właściwy, bo miewa odbłyski rozsądku — mruknął Holmes, ramionami wzruszając. Słusznie powiada przysłowie francuskie: „Niemasz nieznośniejszych głupców, jak ci, którzy miewają rozum.“
— Widzisz pan — rzekł detektyw, stając znowu na taburecie — lepiej zawsze opierać się na faktach, niźli na przypuszczeniach. Moja hypoteza stwierdza się. Jest tam klapa, wychodząca na dach i ta klapa pozostała niedomknięta.
— To ja ją otworzyłem — oznajmił Holmes.
— Doprawdy? Więc ją pan znalazłeś?
Zmieszało to trochę grubego policyanta.
— Bądź co bądź — rzekł po chwili — ta klapa wskazuje nam drogę, którą morderca umknął. Hola! — zawołał agenta.
— Na rozkazy — odpowiedział głos z sieni.