— Biedny Toby! Stracił na zawsze opinię! — zawołałem.
— Spisał się, jak umiał — rzekł Holmes, odciągając go od beczki. — Przez ulice Londynu przewożą tyle smoły, że węch wprowadził go na manowce.
— Cóż pan teraz zamierzasz uczynić?
— Postaram się odszukać trop właściwy. Wahania Tobyego przy placu Knight spowodowane były widocznie dwoma odrębnemi śladami, które szły w przeciwnych kierunkach. Podążył w złą stronę, trzeba teraz skierować go na właściwą.
Doprowadziliśmy psa na to samo miejsce, naprzód zatoczył krąg, potem puścił się w innym kierunku.
— Byle nas tylko nie zaprowadził tam, zkąd wywieziono beczkę smoły — wtrąciłem.
— I ja się tego obawiałem. Ale widzisz pan, Toby biegnie wciąż chodnikiem, a beczkę wieziono przecież ulicą.. To mnie uspokaja.
Kierował się ku Tamizie przez Belmont Place i Prince’s street. Przy końcu Broad street doprowadził nad sam brzeg wody, do małego, drewnianego pomostu. Doszedłszy tam, Toby zaczął jęczeć żałośnie i patrzył na wodę.
— Nie mamy szczęścia — rzekł Holmes — widocznie uciekli łódką.
Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.
Policya ochotnicza.