Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— „Aurora,“ do usług pańskich.
— Ach! tak. Jest to stary duży statek, pomalowany na zielono w żółte pasy. Prawda?
— Ależ nie, to najlepiej zbudowany statek na Tamizie. Pomalowano go świeżo na czarno, ma dwa pasy czerwone.
— Istotnie, tak mi go opisywano, tylko zapomniałem. Życzę pani, abyś powitała męża jaknajprędzej. Gdybym zobaczył „Aurorę“ na rzece, to powiem panu Smith, że jesteś o niego niespokojną! Wszak pani mówiła, że komin cały czarny?
— Nie, panie, czarny z białą obwódką u góry.
— Ach! prawda! czarny z białą obwódką. Żegnam panią, mistress Smith.
Wyszliśmy.
— Oto właśnie stoi przewoźnik — rzekł Holmes, gdyśmy wrócili do przystani — wsiądziemy w jego łódź i popłyniemy po Tamizie. Zapamiętaj to sobie, Watsonie — dodał, gdyśmy zajęli miejsca w łódce — z ludźmi tej kategoryi trzeba zawsze udawać, że wiadomości, których nam udzielają, są nam obojętne. Inaczej milkną, i nic z nich wydobyć nie można. Jeśli zaś słuchasz ich jakby niechętnie, to możesz z nich wydobyć wszystko, co tylko zechcesz. Teraz wiadomo już, co nam czynić należy.
— Ciekawy jestem, jak to pan rozumiasz.
— Będziemy szukali po całej rzece, aż dopóki nie odnajdziemy „Aurory.“
— Ależ, mój drogi, byłaby to praca Syzyfowa. „Aurora“ stanęła może na kotwioy opodal Greenwich. Zanim dotrzemy do mostu, trzeba przepłynąć przez cały labirynt doków na przestrzeni kilku kilometrów. Eksploracya zajęłaby jednemu człowiekowi parę miesięcy. Przyzwijmy na pomoc policyę.
— Nie, nie — odrzekł. — W ostatniej chwili wezwę może Athelneya Jonesa. Niezły to człowiek i nie chciałbym mu szkodzić w karyerze. Ale tymczasem chcę prowadzić sprawę na własną rękę.