Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

jaciela, lecz jego samego nie było. Szukałem po całym pokoju, czy nie zostawił dla mnie słówka, ale nic nie znalazłem.
— P. Sherlock Holmes wyszedł zapewne? — spytałem panią Hudson, gdy przyszła zamknąć okiennice.
— Nie, panie, poszedł do swego pokoju. Wie pan — dodała półgłosem — ja się niepokoję o jego zdrowie.
— I czemuż to, mrs. Hudson?
— Jest jakiś dziwny. Po pańskiem odejściu chodził po pokoju, jak szalony, mówił do siebie głośno. Za każdem poruszeniem dzwonka wybiegał na schody i pytał: „Kto przyszedł, pani Hudson?“ A teraz oto zamknął się i słyszę, że wciąż chodzi. Byle tylko nie zasłabł. Radziłam mu zażycie kropel laurowych, ale spojrzał na mnie tak groźnie, że uciekłam coprędzej.
— Bądź pani o niego spokojną: — rzekłem — nic mu się nie stanie. Widziałem go już nieraz takim. Zawsze się zachowuje w ten sposób, gdy ma do wyświetlenia jaką sprawę kryminalną.
Udawałem zimną krew dla dodania otuchy naszej gospodyni, lecz gdy Sherlock przez całą noc nie zaprzestał swojej wędrówki po pokoju i ja zacząłem się trwożyć.
Ukazał się przy śniadaniu; był zgorączkowany, oczy mu pałały dziwnym blaskiem.
— Trujesz się dobrowolnie — rzekłem. — Po co było chodzić przez całą noc po pokoju?
— Nie mogłem zasnąć. Męczyła mnie wciąż ta zagadka. Co za utrapienie zatrzymać się w pół drogi na tak marnej przeszkodzie! Wszystko już wykryłem: wiem, jakim statkiem odpłynęli ci hultaje, wiem, co oni za jedni i dotychczas nie mogę się dowiedzieć, gdzie się kryją? Moje łobuzy splądrowały obydwa brzegi Tamizy, ale bezskutecznie. Nawet pani Smith nie miała wiadomości o swoim mężu. Gotów jestem przypuścić, że zatopili szalupę. Ale to chyba niemożliwe.
— Kto wie, czy pani Smith nie wprowadziła nas na trop fałszywy.