w szesnastym, należącym do Jacobsona, dowiedziałem się, że przed dwoma dniami człowiek o drewnianej nodze polecił mu naprawić ster „Aurory.“
— Ale nic tam niema do naprawy — dodał Jacobson. — Patrz pan, oto jest ta szalupa, z dwoma czerwonemi pasami.
I kogoż oczy moje ujrzały w tej chwili?
Ni mniej, ni więcej, tylko samego Mordecaia Smith. Nie domyśliłbym się zresztą, że to on, gdyby nie obwieścił o tem zgromadzonym. Był pijany, zataczał się i wołał:
— Jestem Mordecai Smith. Potrzebna mi „Aurora“ i to dziś na ósmą wieczorem. Na ósmą punkt, słyszycie bracia! Mam do czynienia z dwoma kundmanami, którzy czekać nie lubią.
Ci kundmani widocznie dobrze mu zapłacili, bo miał kieszenie pełne pieniędzy i rozdawał szylingi na prawo i lewo, zapraszając robotników na poczęstunek.
Szedłem za nim przez kilka ulic, a gdym go ujrzał wchodzącego do piwiarni, powróciłem do warsztatów, gdzie go poznał jeden z moich malców. Postawiłem go na straży przy szalupie i kazałem mu nie ruszać się z wybrzeża, a gdy „Aurora“ odpłynie, donieść nam o tem, powiewając chustką w górę. Czekamy właśnie na ten sygnał, a tymczasem trzymamy się koryta rzeki. Uczyniwszy to ciekawe odkrycie, podzieliłem się z niem z p. Jones, który z całą uprzejmością oddał mi do do rozporządzenia statek policyjny i swoich agentów.
— Nie wchodząc w to, czy ci ludzie są winowajcami lub nie, przyznaję, żeś pan wszystko dobrze obmyślił — rzekł Jones — lecz gdybym ja tę sprawę prowadził, tobym ustawił swoich agentów w warsztatach Jacobsona i pochwycił podejrzane indywidua w chwili gdy się po statek zgłoszą.
— Wówczas nie zgłosiłyby się wcale, bo Small jest chytry. Wyszle zapewne kogoś na zwiady, a przy najlżejszem podejrzeniu gotów się znowu ukryć na jaki tydzień lub więcej.
Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.