Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

stem przekonany, że pomiędzy nimi nie znajdziesz ani jednego człowieka do rzeczy. No, a jeżeli na pokładzie Królewicza Jakóba znajdziesz choć jednego rozumnego człowieka — wyłączywszy, oczywiście, ciebie i przyjaciela Piotra, — to będę ci wdzięczny za jego wskazanie i natychmiast podaruję tego człowieka Flintowi, bo ten powinien pomiędzy załogą Konia morskiego mieć z pół tuzina takich mędrków, którzy sądzą, iż są porówno z nim zdolni dowodzić okrętem.
— Ale przecież Jakób potrafił przez kilka dni płynąć bez kierownictwa waszmości — zauważyłem.
— No! bystre to spostrzeżenie! prawda! Musze ci się przyznać, mój kochany Robercie, że świeżo odbyta wyprawę uważałem za ryzykowne przedsięwzięcie. W świetle rozwagi przedstawiała mi się ona tak samo jak owe, o których już ci napomykałem, określając je jako zagadnienie w ludzkich równaniach. Wszystko za tem przemawiało, ze mogę polegać na swoich ludziach, ale nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby mnie opuścili. Moi zwolennicy — smutna to konieczność! — nie darzą mnie serdecznym szacunkiem. Jednak koniec-końców zdaje mi się, że postrachem i grozą zdziałałem więcej, niżbym zdziałał serdecznością. Strach jest żywiołem właściwym doli korsarza. Gdzież on w swem życiu znajdzie miejsce na uczucia? Ale odbiegamy zanadto od rzeczy, Robercie, wkraczając w dziedzinę flłozofji, która nie ma nic wspólnego z naszemi zagadnieniami bieżącej chwili. Sza! Czy mi się zdaje, ze coś tam słyszę?
Istotnie słychać było wrzawę, przekleństwa i wymyślania na pokładzie.
— Może załoga postanowiła wzniecić bunt po przybyciu waszmości, a nie pod jego niebytność? — zagadywałem.
Potrząsnął głową z uśmiechem.
— Nie, nie! To tylko kapitan Flint wszedł na mój okręt. Usiądźcie, proszę. Obiecuję wam, że się ubawicie.
Drzwi, wychodzące na pokład, rozwarły się z trzaskiem na oścież a w korytarzu rozległ się głos szorstki i rozkazujący.

99