Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— A żeby — — —, Marcinie! cóż ty sobie myślisz, że jesteś — —? Do — — —, ty parszywy, ...awy durniu, przez ciebie — —
— A przestaniesz już, ty — — —, tłumaczyć się z — — —, — przerwał Marcin łagodnym głosem z pokładu. — Doprawdy, pierwszy z brzega — — — miałby więcej rozumu od ciebie!
— Taki — — —! Ja jestem pan na własnych śmieciach! Ja — —

— Możesz sobie nim być na pokładzie Konia morskiego, ale tu jesteś tylko zwykłym — —, który nie potrafi nic lepszego, jak tylko — — —
— Dość już tego, — — sługusie, ty kanciata gębo, gnijące ścierwo morskiej foki! Chcę pomówić z twoim panem!
Drzwi z hukiem się zawarły, a z korytarza dolatywał jeszcze pomruk przekleństw. Niebawem ukazał się człek wysoki, o sinych policzkach, odziany w płomiennie czerwony surdut, na którym połyskiwały złote wyszywki. Zatrzymał się u wnijścia kajuty, trzymając ręce na biodrach i szeroko rozstawiwszy nogi, a zezujące zielonkawe oczy skrzyły się złowrogo po obu stronach długiego nosa, który zdawał się wysterkać wprost z gęstwy czarnych, nieochajnych włosów.
— Już z powrotem, Murrayu? hę? — warknął. — Za swoje trudy wzbogaciłeś się o dwóch ludzi. Bodajem skisł, nie opłaciła się skórka za wyprawę!
— Za pozwoleniem, — żachnął się Murray, — ale dzięki mej wyprawie zyskałem coć więcej ponad „wzbogacenie się o dwóch ludzi“... choć nie chcę bynajmniej podawać w wątpliwość doniosłości zdarzenia, jakiem jest pozyskanie mego wnuka oraz pana Corlaera. Pozwól, kapitanie Flincie, że przedstawię ci mego wnuka, pana Ormeroda i Piotra Corlaera.
Flint rozwalił się w krześle za stołem, naprzeciwko mego dziadka, i spojrzał na nas z ukosa.
— Młodzik i grubas! — wybuchnął głośno. — I do tego niechętni, jak mówił mi Bones.
— Pan Bones prawdę mówił waćpanu, — przystał wesoło dziadek; — ale, zdaje się, zapomniał nadmienić, że

100