Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

rumem może jeszcze wyjść na zgubę tobie i całej twej załodze. Jak wiesz, nie jestem bynajmniej obrońcą urojonych cnót, ale niepomierna pobłażliwość musi wkońcu doprowadzić do klęski.
— Troszcz się aspan o swój okręt, a ja będę się troszczył o swój! — sarknął Flint, wychyliwszy duszkiem zawartość puharu.
Dziadek spojrzał mu w oczy bystrym wzrokiem, pełnym niezachwianej, szczerej ufności w moc własną, która mimowoli przejęła mnie podziwem.
— Komu zawdzięczasz swe dzisiejsze stanowisko? — rzekł chłodno.
Flint czynił wyraźny wysiłek, by przemóc jego spojrzenie, lecz poniechał tego usiłowania i zwrócił oczy w inną stronę.
— Jeden mógłby powiedzieć to, a drugi tamto! — mruknął.
— Komu zawdzięczasz swe obecne stanowisko, Flincie? — powtórzył Murray.
— Ależ aspanu, chyba że tak, — przystał Flint. — Bodajby cię!
— Czy wtrąciłem kiedy w jakie kłopoty? — ciągnął mój dziadek.
— No, nie tak...
— Czy wtrąciłem cię kiedy w kłopoty?
— Nie.
— Czy opuściłem cię w jakiejkolwiek potrzebie, odkąd rozpoczął się nasz sojusz?
— Nigdy.
— Doskonale. Teraz cię zapytam: Czy, jeżeli obiecuję coś spełnić, można na mnie wtedy polegać?
— Masz waszmość głowę na karku — przyznał Flint.
— A ty jej nie masz, — dociął Murray. — Nie, nie powiem nic nadto. Jesteś, Flincie doskonały na dowódcę okrętu, a odwagą nie przejdzie cię żaden z naszych opryszków; atoli nie masz ani za grosz przezorności — gdy trzeba coś obmyśleć na parę tygodni naprzód, wtedy nie okazujesz się wiele pojętniejszy nad Ben Gunna.

103