Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

— Od ciebie wiele przyjąć mogę, Murrayu — warknął Flint, zrywając się, — ale nie myśl sobie, że uniżę się przed — — —
— Usiądź — rozkazał Murray. — Przyjmiesz to, na coś zasłużył, mianowicie w tym wypadku szczere zapewnienie, że postąpiłeś jak ostatni dureń, ścigając pocztowy statek filadelfijski. Wątpię, czybyś go dogonił, bo dno twego okrętu jest zmurszałe; ale gdybyś tego dokazał, zniknięcie tego statku niechybnie wywołałoby rozgłos, a ponieważ w Nowym Jorku już się przekonano, że znajdujemy się na tych morzach, przeto wszystkie fregaty w przystaniach Ameryki Północnej i Zachodnich Indyj urządziłyby na nas obławę. I cóż wtedy?
— Schowalibyśmy się bezpiecznie na Rendeyvoo.
— Na Wyspie Lunety? I owszem — chociaż pewnego pięknego dnia natkną się na nią ludzie, a może i odkryją. Ale proszę sobie przypomnieć, że w czasie wykonywania forteli nie plondrujemy okrętów. To gra niebezpieczna.
— Dobrze, więc cóż waćpan zamierzasz? — jął nalegać Flint tonem niedowierzania, na który Murray nie zwracał uwagi.
— Dokonać największego dzieła, na jakie zdobyliśmy się kiedykolwiek.
Flint roześmiał się nieprzyjemnie.
— Tak samo waćpan powiadałeś, wybierając się do Nowego Jorku, aliści nie przywiozłeś stamtąd żadnych skarbów.
Dziadek spojrzał nań wzrokiem; w którym, w innych okolicznościach, wyczytałbym szlachetne oburzenie.
— Szaleńcze! — ozwał się głosem złowrogim, iż nie dziw, że Flint uchylił się na bok w krześle, jakgdyby chciał uniknąć ciosu. — Zali mniemasz, że na to udałem się do tej lichej mieściny, zasobnej jeno w futra i towary kolonjalne, — by przywozić stamtąd bogactwa?
— W jakimże więc celu? — zapytał Flint, śliniąc wargi.
Dziadek przechylił się przez stół i zacisnął silnie usta. Z ócz sypały mu się skry.

104