— Dlatego, — odparł Murray, wybuchając wielką zawziętością, — że dałem słowo co do warunków, na jakich będzie można skarb zabrać.
— I cóż znaczy słowo waszmości? — sarknął Flint.
Przez chwilę myślałem, że dziadek go uderzy; ten istotnie już brał się machnąć na odlew, a pot perlisty wystąpił mu na czoło. Flint też się tego zląkł, ale urzeczony siłą utkwionego weń bazyliszkowego wzroku Murraya nie śmiał ani ruszyć ręką, by się obronić.
— Jest to moje słowo, — rzekł nakoniec Murray głosem wielce łagodnym, — nic więcej, Flincie. Chudopacholskie, lecz moje własne, jak mówi poeta. Ponadto (żeby utrafić w nutę zgodną z pojęciami asana) tak się składa, że z dotrzymaniem tych warunków związane są moje sprawy osobiste.
— Tak właśnie przypuszczałem, — zarechotał Flint.
— Ach, przypuszczałeś? — rzucił dziadek słodkim głosem i w takimże tonie mówił dalej.
— W tej sprawie już nie będziemy bawić się w dalsze roztrząsania, gdyż to nie na twoją głowę. Powiem aści tylko, że warunki są już postanowione, a waćpan będziesz musiał albo je przyjąć...
— Jakież to warunki?
— Co do podziału łupów? Sto tysięcy funtów dostanie się mnie, jako obmyślicielowi całego planu; siedemset tysięcy przypadnie na nasze dwa okręty, a siedemset tysięcy otrzymają moi przyjaciele, którzy współdziałali ze mną celem umożliwienia tej zdobyczy.
Flint trzasnął pięścią w stół i krzyknął:
— Byłbym..., gdybym to przyjął! Co? Nasza drużyna miałaby otrzymać mniej niż połowę? Waszmość czmychniesz sobie ze stu tysiącami funtów w kieszeni, a pańscy przyjaciele może się w kułak śmiać z nas będą pokryjomu!
Dziadek zażył znów tabaki na pokrzepienie, starając się nadać tej czynności wrażenie niesmaku, co wydało mi się zabawne.
— Niech mnie djabli wezmą, ale asan masz łeb zakuty! — rzekł z przejęciem. — Pozwól asan, bym zwrócił ci uwagę na tę okoliczność, że przyjaciele moi i ja podjęliśmy
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/120
Ta strona została skorygowana.
108