Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

Murray potrząsnął głową.
— Zniweczyłoby to moje zamysły. Znam ja ciebie, Flincie. Nie umiesz ty tak żeglować, by nie zaczepić po drodze bogatych kupców, którzy przemykają ci się przed nosem — że tylko ich chapnąć! Za dowód może służyć statek pocztowy z Filadelfji, o który tak się dąsałeś, gdyś tu przybył! Człowiecze, toż pewno mielibyśmy ze dwanaście takich wypadków, że w czasie, gdy dybiemy na okręt hiszpański ty puszczasz się w pościg za jednym ze statków kupieckich. Nie, nie mogę ryzykować. Gdy będę sam, potrafię tego dokazać, że nie ściągnę na siebie niczyjej uwagi; gdy będziemy razem, rozdrażnimy przeciwko sobie całe gniazdo szerszeni.
— Niech mnie więc djabli wezmą, jeżeli się na to zgodzę. — warknął Flint. — Nie będę ufał waszmości, panie Murray, i basta!
— A gdybym ci dał zakładnika? — zapytał, jakby próbując, Murray.
— Zakładnika? Czyż możesz dać zakładnika, którego życie miałoby dla ciebie jakąkolwiek wartość? Nie, nie! Gdybyś widział, że podrzynają gardło Marcinowi lub komuś z twych ludzi, nawet nie mrugnąłbyś okiem!
Mój krewniak ruszył ramionami na znak pogardy, największej jaką można sobie wyobrazić. Na ten widok owładały mną różne uczucia, gdyż zacząłem miarkować co się święci.
— Nie Marcina miałem na myśli — odpowiedział Murray. — Myślę o moim wnuku i dziedzicu. Będę na tyle otwarty i wyznam, że jedynym powodem, iż przedsięwziąłem wykonanie tego wspaniałego dzieła, jest chęć zapewnienia stanowiska i poważania temu chłopcu.
Flint wpatrzył się weń chytrze, powiódł wzrokiem na mnie i znów z powrotem na niego.
— Pański wnuk, powiadasz waszmość? Hm! Długi Jan powiada, że waćpan za nim przepadasz. Jednak... Nie, nie podobają mi się aścine warunki, panie Murray. Zamało przynoszą mi one korzyści.
— Są to najlepsze warunki, jakie mogę ci ofiarować — odpowiedział Murray nieustępliwie. Żeby nie było żadnego nieporozumienia, dodam ci, Flincie, że drugie siedemset

111