Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

W jego uniesieniu było coś, co mnie ubezwładniało i budziło we mnie znów mimowolny podziw, który wprawiał mnie w kłopot i zmieszanie. Cóż to mój ojciec mówił o tym człowieku?
— Jest to człek prawy, ale ta prawość ujawnia się w sposób dziwny i powikłany...
Niewątpliwie był on taki. Odczułem w nim wypaczoną szlachetność umysłu, która budziła we mnie życzliwość i litość. Wydało mi się naraz, iż zmieniły się nasze stanowiska — jakgdyby jego siwe włosy należały do mnie, a moje gładkie lica do niego.
— Możem-ci jest szalony — odrzekłem. — Wszelakoż jeżeli nie jestem wtajemniczony w wasze zamysły, a przeto jestem skłonny opacznie je rozumieć, tedy czyjaż w tem wina?
On upuścił z rąk nóż i widelec i utkwił we mnie swe oczy, tak dziwnie żywe i jasne w oprawie zmarszczek i rysów, tak żarzące się młodością.
— Są to pierwsze słowa nieco przychylniejsze, jakie wyszły z twych ust, — odpowiedział.
— Nie jestem przychylny — zaprzeczyłem, — tylko zaciekawiony. Waszmość wyrwałeś mnie z naturalnego trybu życia i wtrąciłeś mnie w sieć intryg, których zgoła nie rozumiem. Waszmość chcesz, bym dobrze myślał o tobie i współpracował z tobą, ale nie zadałeś sobie najmniejszego trudu, by zaznajomić mnie ze swemi zamiarami i rolą, jaką mi wyznaczyłeś.
Piotr, wymiótłszy do czysta talerz, rozparł się w krześle, z westchnieniem ukontentowania.
Ja, panie Murray, pan nie mówisz wiele — ozwał się piskliwym głosem. — Nawet temu drabowi Flintowi nie powieciałeś i tyle, by mógł mieć jakiekolwiek poszlaki.
Nie przyszło mi to było do głowy, więc czułem się w duchu zawstydzony. Dziadek się uśmiechnął.
— Niech mnie kule biją, alem przewidywał, że nie ujdzie to twej baczności, Piotrze! — wykrzyknął. — A teraz powiedz-że mi jeszcze rzecz jedną: Czemu to Flint nie pytał mnie o drogę okrętu skarbowego ani o port, z którego ten wypłynął? Czy tak sobie zalał pałę rumem, więc nie chciał po próżnicy słów tracić?

119