Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

Flint poklepał go po ramieniu jakby żartobliwie i rzekł:
— E, jeżeli o to idzie, że chciałbyś wyprawić się na ląd, to całkiem inna sprawa. Ja sam też mam ochotę iść na brzeg. Bill, skrzyknijno całą wiarę do łodzi, urządzimy sobie wspaniałe polowanie na kozły koło Lunety. Jan Silver upitrasi je dla nas. A wytoczcie ze dwie baryłki rumu! Dalej, chłopcy, dalej żywo! Zabawimy się, jak przystało na uczciwych korsarzy!
Odpowiedział mu zgiełk radosnych wrzasków i wiwatów, ja zaś odbiłem wiosłami wstecz.
— Słyszysz, Piotrze? — rzuciłem przez ramię.
Ja, to śle!
— Nie możemy jechać tam gdzie oni.
Neen.
Zadumałem się, przyglądając się uważnie ukształtowaniu większej wyspy, wznoszącej się przed nami po przeciwległej stronie zalewu. O jakie pół mili na wschód od rzeki, do której zmierzaliśmy przed chwilą, drugi jeszcze ponik, mniej ponętnie wyglądający, przesączał się do zatoki poprzez łęgi mokradeł. Poza nim, w kierunku wschodniej krawędzi wyspy ciągnęły się odsłonięte zdziary i piaskowiska. Luneta i występujące przed nią wyniosłości rysowały się w dali, o jakie parę mil na zachód w sam raz w przedłużeniu wyspy i obu strumieni.
— Tu będziemy bezpieczni, Piotrze, — odezwałem się. — Oni nie wybierają się w tę stronę, a jeżeliby przypadkiem chcieli zajść nam tyły, tedy zdołamy dostrzec ich zawczasu.
— Mosze bęcie lepiej, jeszeli wrócimy na okręt — odpowiedział Piotr z wahaniem.
— Ani myślę odparłem nadąsany. — Nie będziemy szukali niebezpieczeństwa, ale jeżeli ono zajdzie nam drogę, to stawim mu czoło!
Ja — rzekł Piotr i pochylił się nad wiosłem.
Nie wjeżdżaliśmy w łożysko drugiej rzeki, gdyż trzęsawiska, które ciągnęły się wzdłuż jej biegu, nie pozwalały nigdzie wylądować, tylko przytwierdziliśmy łódkę na ławicy piaskowej, po drugiej stronie cypla, który zasłaniał nas przed oczyma załogi Konia morskiego. Następnie wzię-

143