Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbym być piratą i dostać cię w swe ręce, ty fasko masła! — rozjuszył się. — Ręczę, że stanąłbyś na belce[1].
Piotr ociężale wydobył z pochwy nóż myśliwski, złapał Darby‘ego za płomienne kudły i mimo, że ów się wyrywał, zaczął wykonywać takie ruchy, jakby go chciał oskalpować.
— Jeszeli mam stanąć na deska, to ci najpierw zedrę czupryna, ja — oznajmił.
— Nie potrafiłbyś, gdybym był dorosły — fuknął Darby.
— Musiałbyś mieć trzi razy większy wzrost, żeby mnie pokonać, Darby, — odrzekł Piotr spokojnie. — Lepiej poproś pana Ormeroda, szeby ci pozwolił iść ze mną do kraju Irokezów. Zrobilibyśmy z ciebie myśliwca — ja! To lepiej, niż być korsaszem.
Darby zamyślił się nad tem, rysując końcem buta koło na podłodze.
— Nie! — oświadczył nakoniec. — Wolę być korsarzem. Nie znam się wcale na waszym lesie, ale morze... o, to — ci życie dla mnie! To pewna, że korsarz zakosztuje więcej podróży i przygód, aniżeli łowca, który nie walczy z nikim, jak tylko z czerwonoskórymi i dziką zwierzyną. Nie, nie, panie Piotrze, ja się wybieram do piratów, mniejsza o to, jak rychło to nastąpi.
— Długo to jeszcze potrwa, nie rychło, Darby! — odezwałem się. — Czy wykonałeś zlecenia, jakie ci dał mój ojciec?
— Wszystkie, co do jednego, — brzmiała odpowiedź.
— Doskonale. Wobec tego udaj się do komory, masz tam rozgatunkować skóry, przyniesione przez Piotra. Nawet korsarz winien pracować.
Chłopak, patrząc z podełba, wymknął się z izby, ja zaś zwróciłem się do Piotra.

  1. Mowa tu o sposobie zabijania jeńców przez korsarzy: straceńcom zawiązywano oczy i kazano iść po belce, zawieszonej nad burtą, aż wpadli w morze. (Przyp. tłum.).
4