— Trudna to będzie sprawa utrzymać w zgodzie kilkuset ludzi na tym ochłapie ziemi i opoki!
— Należałoby oporządzić wasz okręt — rzekł dziadek na próbę.
— Zarazby wybuchł rokosz, ledwobym tgo zażądał! Wszyscy chcą uciekać na brzeg; nic ich nie skłoni do pracy na okręcie, dopóki im się nie znudzą lasy i góry.
— Ach! — ozwał się dziadek. — Tak jest wistocie. Dobrze, jeżeli oni muszą przez czas jakiś pozostać na lądzie, to czyż nie leży to w ich własnym interesie, by zbudować sobie jakieś schronisko przed napastliwością żywiołów?
Flint wpatrzył się weń z zaciekawieniem.
— Myśl jakowąś chowasz w swej głowie, Murrayu. Wyjawże mi ją!
— Mówiliśmy często, iż z czasem będziemy musieli zbudować sobie warownię na wyspie — odpowiedział dziadek.
— A jakże, mówiliśmy!...
— Dzisiaj popołudniu znalazłem wspaniałe miejsce po temu... pagórek, zarośnięty piękną sośniną i dębiną, na wschód od trzęsawisk, pochodzą tam wiatry z oceanu, roztacza się wspaniały widok na przystań i przyległe wody, a na samym szczycie bije źródełko.
— A ja mam nad tem pracować! — sarknął Flint.
— Twoi ludzie będą pracowali — poprawił go Murray. — Radbym z całej duszy im dopomóc, gdyby nie okoliczność, że moja drużyna będzie miała dość roboty na okręcie przez cały czas naszego tu pobytu. My, załoga Króla Jakóba — rzec to mogę szczerze — pracujemy tyleż dla wspólnego dobra, ile pracować będzie wasza drużyna, jeżeli przystąpi do budowy twierdzy.
— Niechże będę skończonym..., jeżeli dbam choćby... o dobro ogółu! — krzyknął Flint. — Ale to prawda, że warownia jest potrzebna, a zresztą, gdy ludziska zechcą zatrzymać dłużej na lądzie, zawdy tam znajdą dach nad głową i lepsze obozowisko, niż tu, wśród rzecznych wyziewów. Zobaczę jeszcze, co należy zrobić, Murrayu. Ale jeszcze nie dzisiaj... nie w nocy... bo niemasz tu w tej chwili takiego człowieka — z wyjątkiem Jana Silvera, bodajże go! — któryby mógł zebrać myśl do kupy. Ale ran-
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/163
Ta strona została skorygowana.
151