pochodzących od zadraśnięcia kolcami ostrężyny w czasie wypraw po lądzie; skroś kosmatego uwłosienia jego piersi widać było głowę tygrysa, przedziwnie wytatuowaną barwami: żółtą i czarną. Szczeciasta czupryna okalała mu posępne, zbójeckie oblicze, jeżące się niegolonym przez wiele tygodni zarostem.
Oczywiście, pomiędzy nim a moim dziadkiem, przystrojonym w zgrabnie dopasowana odzież z czarnego jedwabiu i starannie ufryzowanym, zachodziła taka różnica takie przeciwieństwo, jak pomiędzy obiema okrętami! Snadź Flint sam to odczuwał, bo mruknął gniewnie:
— Czego tu szukasz, Murrayu? Czy chcesz być naszym nadzorcą?
— Przyszedłem dopełnić warunków naszego układu — odparł mój dziadek — Jutro rano, gdy nastanie przypływ, wyruszę w drogę... więc przyprowadzam ci nie jednego zakładnika, ale dwóch.
Flint przystąpił bliżej, przyglądając się bacznie mnie i Piotrowi.
— Dwóch?... hę? Na cóż mi dwóch? Cóż mi przyjdzie z tego tłuściocha? On tobie ani brat ani swat.
— Owszem, — sprzeciwił się mój dziadek. — Pan Corłaer jest dawnym i to poważnym, moim wrogiem, którego jednak spodziewam się z czasem przekabacić na swoją stronę.
— No, ale mnie z niego nic nie przyjdzie; bodajbym sczezł, jeżeli mi on się tu na co przyda.
— Weźmiesz ich obu albo żadnego — rzekł dziadek głosem zamrażającym krew w żyłach, jakim to on umiał tak dobrze się posługiwać.
— Tak się waszmość zawziąłeś? — żachnął się Flint. — Bodajby cię...
W burych oczach Murraya zamigotał jakiś błysk, niby zapalony odblaskiem latarń, co wisiały na niższych linach.
— Jest ich dwóch — dokończył Flint pośpiesznie. — Ale nie zobaczysz już nigdy jednego z nich, jeżeli nie dotrzymasz umowy. Wiele znosiłem od waszmości, panie Murray, lecz...
— Zniesiesz jeszcze więcej za odpowiednią zapłatę w złocie — strofował go mój dziadek. — Daj spokój, czło-
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/169
Ta strona została skorygowana.
157