W świetle latarni zabłysła ruda głowa Darbego Mc Graw.
— Dalibóg, pan Bob znów do nas powrócił! Czyż nie jest to wielkie szczęście, że mamy pana pomiędzy sobą! Czy panicz już porzucił na zawsze tego starego djabła?
I skinął płomienną głową w stronę olbrzymiego pudła Króla Jakóba. Flint wybuchnął ochrypłym śmiechem.
— Tego starego djabła! — powtórzył. — Niechże mnie..., ale Darby umie czasem nadać komuś właściwy przydomek. Nie jest on doprawdy niczem innem, chocby, do....., uważał się za Bóg wie kogo!
Darby podał mu potężny srebrny roztruchan z rumem.
— Przyniosłem to panu z kajuty, kapitanie — rzekł schlebiająco, posługując się narzeczem irlandzkiem. — Doprawdy, powiadam, jeżeli kapitanowi przyjdzie rozmawiać z Murrayem, zostaje mu zawsze przykry smak w gębie, który należy spłókać, więc najlepiej mieć zawsze w pogotowiu napitek.
Flint pochwycił podany mu puhar, przechylił wtył głową i duszkiem łyknął palący trunek, jakgdyby to było wino.
— Słusznie mówisz, chłopcze — odpowiedział kwaśno. — Ja zaś myślę, że potrzeba mi będzie nieraz całego szczęścia, jakie może mi przynieść twoja ruda głowa. Gdzie jest Billy Bones?
— Urżnął się i leży pod stołem w kajucie — odrzekł skwapliwe Darby.