Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

— A bodajże tego niedołęgę! A Długi Jan?
— Chyba to waćpan sam, kapitanie drogi, wysłałeś go na ląd, nie chcąc dopuścić, by ludzie znajdujący się w twierdzy, mieli się wzajemnie wyrżnąć.
— Tak uczyniłem. Wobec tego sam zajmę się jeńcami.
— Jeńcami! — żachnął się Darby, otwierając szeroko oczy. — Aleć on jest siostrzeńcem, czy też wnukiem, tego starego czarta. Za co chcesz go aść uczynić więźniem? Co więcej, był on moim przyjacielem w Nowym Jorku, a Piotr także. Będą z nich jeszcze świetni piraci, byłeś dał im tylko trochę czasu.
— Powiedziałem, że są jeńcami, więc też tak będzie! — rozsierdził się Flint. — Wiesz-no ty, Darby, co to jest zakładnik?
— Czy to taki, co ma być nieszczęśliwy? — zapytał Darby.
— Więcej, niż kto inny, — odparł Flint, śmiejąc się pobłażliwie. — A więc oni są zakładnikami, Darby. To zupełnie tak jakby byli więźniami.
— Ach, kapitanie, nie obchodź się źle z panem Bobem! Jest to najmilsze paniątko, z jakiem spotkałem się w mem życiu... a Piotr jest świetnym wojownikiem. Warto, żebyś posłuchał ich opowieści o jego walkach i bijatykach z Indjanami czerwonoskórymi.
— Będę względem nich tak surowy, jak na to zasługują — odrzekł Flint. — Ale w noc dzisiejszą muszę mieć ich żywymi.
Darby szarpnął go za rękaw.
— Nie powiem nic, jeżeli musisz zgładzić Piotra..., chociaż był on mi zawsze dobrym przyjacielem. Ale bądź łaskaw dla pana Roberta. Nie ma on żadnych złych zamiarów, a jeżeli będzie miał sposobność odpowiednio się wykształcić, możemy go urobić na dzielnego korsarza, który podoła dwom ludziom, uzbrojonym w noże i siekierki!
— Hoho! — zawołał. — Taki to z ciebie czupurny kogucik, panie Ormerod, czy jak się tam zową? Bardzo ci jestem wdzięczny za te wiadomości, Darby. Wiedziałem, że ten Koźli Kaftan to niebezpieczna sztuka, ale nigdy nie miałbym się na baczności przed tym młokosem, gdyby

161