Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

go strzęp swego rękawa i wznosząc go w górę, przyświecałem Piotrowi, by mógł widzieć drogę. Piotr był rozebrany do naga, a jego różowe, bezwłose ciało całe lśniło od potu, gdy wtłaczał się przez otwór. głową i ramionami poszło mu jakotako, lecz z przerażeniem ujrzałem, że potężne brzuszysko stanowiło nieprzełamaną przeszkodę. Biedak przepychał się, rzucał i wił zapamiętale — na nic to się nie zdało; nie mógł przejść przez tę szczelinę, nie usunąwszy drugiej deski, na to zaś nie było czasu. Lada chwila na pokładzie Jakóba mogło się ozwać osiem uderzeń dzwonka, poczem już okręt Murraya lada chwila mógł wyruszyć w drogę!...
Te przewidywania zakończył Piotr wtórem piskliwych pomruków, a ja poszedłem w jego ślady, nie mogąc w żałości zdobyć się na słowa. Dopiero co ucieczka wydawała się tak łatwa — a oto teraz byliśmy skazani na dwumiesięczny pobyt na Koniu morskim... kto wie? — może nawet na okrutną śmierć!... albowiem wyobrażałem sobie, że skoro Flint straci z oczu tamten statek, pozbędzie się tego dziwnego szacunku i lęku zarazem, jaki żywił względem mego dziadka.
— Potrzymaj-no tu światło, Bob, — rzekł Piotr, przycupnąwszy na podłodze, zasypanej rumowiskiem i zaczął wyciągać sobie drzazgę z nogi.
— Tak, to dobsze — przemówił po chwili, powstając. — No, tą drogą nie wyjciemy.
— Czy jesteś przekonany, że nie potrafimy oderwać drugiej deski? — odpowiedziałem. — Może znajdę młotek... lub dłuto...
— A hałas sprowaci wartę. Neen, spróbujemy czegoś lepszego.
— Co takiego, Piotrze?
— Czy wicisz?
I po omacku doszukał się drogi ku drabinie prowadzącej do wrótni kajutnej.
— Bądź co bądź, zawsze tu mamy jeszcze jedną drogę, Robercie. Jeżeli jedna droga niedobra, mosze druga bęcie lepsza. Ja. Patrzajno!
Wyszedł bosemi nogami na drabinę , aż jego potężne bary znalazły się tuż pod kwadratem wrótni; za chwilę po-

168