Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

słyszałem słaby zgrzyt prężącego się żelaziwa i trzask kruszonego drzewa.
Ja — odsapnął, przerywając tę robotę. — To się da zrobić. No, bąć-sze teraz gotów, Robercie. Skocz-no tu na górę co szywo! Mosze się zdaszyć, sze bęciemy musieli zabić paru drabów, a w razie czego niepowinniśmy dać się złapać.
Czułem, jak drżały mu nogi, tuż nad moją głową; drabina trzęsła się pod nogami. Rozległ się skowyt, potem nagły trzask — i wrótnia wyskoczyła w górę. Piotr podtrzymał ją nadstawionemi napłask dłońmi, zanim zdołała opaść z powrotem i rozwarł ją znów ostrożnie. W mig był już nazewnątrz, a ja szedłem tuż za nim w tropy.
Przycupnęliśmy na podłodze kajuty oficerskiej, rozglądając się wokoło, czy nie zobaczymy gdzie śladu korsarzy. Światła wszystkie już były pogasły, więc upłynęło parę dobrych chwil, zanim oczy nasze przystosowały się do światła gwiazd, wlewającego się przez okno.
Naraz na ławie, stojącej pod oknami, odezwało się chrapanie; zerwaliśmy się obaj na nogi, a ja pochyliłem się nad stołem, zagiąwszy palce w kabłąk, by chwycić zagardło leżącego tam człowieka. Lecz omal że nie roześmiałem się w głos, obaczywszy zaczerwienioną twarz i rozdziawioną gębę Darbego Mc Graw. Biedny Darby! Odrobina rumu wystarczyła, by zalać mu pałę, a chłopak lubił małpować obyczaje starszyzny.
— „Pili ... a resztę czart uczyni“ ... — zaczkał przez sen.
— Nieszkodliwy — mruknąłem.
Ja — szepnął Piotr i zajął się zamykaniem wrotni oraz przywrócenia skobli i zawiasów do takiego stanu, by można było zataić jej wyłamanie.
Wymknęliśmy się na palcach do korytarza; przywitała nas istna kanonada chrapań, dochodzących z sąsiednich kajut. Drzwi wszędzie były otwarte, więc widać było pryszczatą twarz Flinta, pokiereszowane policzki Bonesa, oraz dwu jeszcze innych pijanych marynarzy. Flint w prawej ręce, która mu zwisła na piersi, trzymał na sztorc krucicę. Jak to się stało, że nie wypalił do siebie — Bóg jeden raczy wiedzieć.

169