Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

dając mi porozumiewawcze znaki. Był to Piotr. Rzuciłem mu ołowiankę; on pochwycił linę, gdy zatrzymała się w wodzie, następnie nożem zabitego korsarza, który miał za pasem, odciął ołów, zadzierzgnął sobie pętlę pod pachami i dzięki mym gorączkowym wysiłkom przywlókł się znowu do przyburtnicy nad wodą.
Nie miałem siły wyciągnąć go w górę; przymocowałem więc koniec liny do stołu jadalnego, który był przybity do podłogi, poczem już sam Piotr windował się po zucheleczku w górę. W końcu tak osłabł, że musiałem wciągać go przez okno; jak bezwładna bryła, zwalił się na stół, obryzgując gładką jego powierzchnię strugami ociekającej zeń wody morskiej i krwią, co sączyła się z jego poranionych rąk.
Szczęściem w pobliżu stała butelka okowity, do której lubił zaglądać mój dziadek; porwałem ją i wlałem spory łyk w usta Piotra. Olbrzym chwiejnym ruchem wstał na nogi, łypiąc oczyma i rumieniąc się, jak panienka.
— Już wszistko w posządku, Bob — zapiszczał. — Już mi dobsze się zrobiło, ja.
Wzrok jego spoczął na sondzie, jeszcze przymocowanej do stołowej nogi; przezorny był Piotr, więc schylił się, odwiązał linę i cisnął ją za okno.
— Lepiej byłoby nie zostawać tutaj — mruknął. — Neen! Jeżeli Murray nas zobaczy...
— Ach, mój Boże! — posłyszeliśmy krzyk. To Benjamin Gunn stał w korytarzu, spoglądając na nas wybałuszonemi oczyma.
— To topielcy! — westchnął sam do siebie. — To Flint ich tak urządził!
Przeraziłem się, że on może wybiec na pokład i krzykiem swym ściągnąć nam na kark całą załogę; przeto przystąpiłem doń, by zapobiec czemuś podobnemu. Ale biedak był jakby urzeczony zabobonnym strachem.
— Rany Boskie! — wymamlał. — Już na mnie przyszła kreska! O Boże łaskawy, nie daj, by upiory zabrały Benjamina Gunna! O, nie daj! Byłem dobrym, bogobojnym młodzieńcem, chodziłem do kościoła w każdziuśką niedzielę i nauczyłem się katechizmu na pamięć... a gdyby moja stara matuś mogli...

175