Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

— Uspokój się, Ben — rzeknę do niego. — Nie chcemy-ć ukrzywdzić.
Na te słowa chłopiec stał się nieco śmielszy.
— Nie wypada wam tak mówić — sprzeciwił się. — Nigdy nie słyszałem, żeby duchy...
— Nie jesteśmy duchami — odpowiedziałem. — Jesteśmy żywi, jako i ty. Oto możesz się namacalnie przekonać, że mówię prawdę.
Wzdrygnął się, gdym mu położył na karku chłodną, wilgotną rękę; jednakowoż to dotknięcie przekonało go zupełnie.
— Powiadacie, że nie jesteście duchami — powtórzył ze zdumieniem. — I naprawdę nie jesteście widmami, więc też nie jesteście umarli. A widząc was tutaj, zachodzę w głowę, jak to się stało, że nie jesteście na pokładzie Konia morskiego, gdzieście się znajdowali i gdzie powinniście znajdować się w tej chwili.
Potrząsnął głową.
— To coś niewłaściwego, panie Ormerod, i nijak nie zgadza się to z naturą.
— Jest to rzecz całkiem naturalna — odciąłem się prosto z mostu. — Pan Corlaer uciekł wraz ze mną z Konia morskiego.
Ben podszedł na parę kroków w głąb kajuty i całą siłą swego wzroku wpatrzył się w Piotra. Następnie ze zgorszeniem jął się przyglądać kałużom wody, rozchlapanym przez nas na stole i po bogatym kobiercu.
— Tak, wyglądacie na to obaj — mruknął niechętnie. — Ale zapaskudziliście mi okropnie całą kajutę, a kapitan pewno za to każe dwunastu co najtęższym chłopa przywiązać mnie do masztu i oćwiczyć kańczugiem.
— Nie dojdzie do tego, jeżeli weźmiesz się żwawo do wiadra i ścierki, Benjaminie — odezwałem się do niego, gdyż i mnie samemu zależało na tem, by ukryć przed Murrayem ślady naszego przybycia.
— Być może — odpowiedział. — Atoli nie w smak mu będzie, żeście taką drogę przyszli na jego okręt.
Bez skrupułu zamknąłem mu usta, podchwytując jego własną myśl.

176