Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

— Tak, a chowa on też tu skarby... gdy je miewa.
— Czy on tu nigdy nie przychodzi?
— Nigdy... ani on sam, ani jego murzyny. Tylko Ben Gunn.
— A jakże będzie z jedzeniem?
Ben podrapał się w głowę z zakłopotaniem.
— Już to zostawcie Benowi Gunowi. On was będzie dobrze żywił, mój panie, żeście mówili do niego łaskawie i obiecaliście zdjąć z niego liberję. Tak, Ben o to się już postara. I przyniesie wam ubrania z kajuty. Ale pan nie zapomni przyrzeczenia? Niech pan powie, że nie zapomni!
— Nie zapomnę — uspokoiłem go. — Ale teraz musisz wrócić do kajuty i przywrócić do porządku wszystko, cośmy tam zanieczyścili. Spiesz się, człeku!
Ben skoczył raźnie na drabinę, jakgdyby ujrzał raj przed sobą — albo jakgdyby djabeł nastawał mu na pięty.
I przez dwa dni naszego pobytu w winiarni Króla Jakóba chłopak wiernie dotrzymywał słowa. Żywił nas doskonale; przyniósł mi dostateczną ilość przyodziewku, a dla Piotra wystarał się o zapas płótna i barchanu, o igły i nici, przy których pomocy Holender uszył sobie odzienie, by okryć niepomierne miąższe swoje ciało.
Wieczorem drugiego dnia, dowiedziawszy się od Bena, że Jakób przebył już kilkaset węzłów morskich od czasu opuszczenia Rendez-vous, doszliśmy do przekonania, że teraz już będzie można bezpiecznie pokazać się na oczy Murrayowi, przeto skorzystawszy ze sposobności, gdy Ben podawał wieczerzę, wymknęliśmy się przez kuchnię i wkroczyliśmy do kapitańskiej kajuty.
Dziadek właśnie studjował uważnie mapę morza Karaibskiego, które tak często zaprzątało jego uwagę; wszakoż posłyszawszy szelest naszych kroków na kobiercu, rzucił nagle okiem w górę. Pomiędzy brwiami wyryła mu się zmarszczka zakłopotania, ale pozatem nie okazał żadnego zdziwienia.
— Ach, to tak? Więc postąpiliście na własną rękę? Czy przypadkiem nie zabiliście Flinta?
— Mogliśmy to uczynić — odrzekłem, — aleśmy tego nie uczynili.

179