— To będzie chyba statek tego draba, co to go zową kapitanem Rip-Rap, — przemówił mój ojciec, a głos miał taki jakiś dziwny, że coć mnie tknęło, by przyjrzeć mu się dokładnie.
Było rzeczą widoczną, że starał się zapanować nad jakiemś silnem wzruszeniem, ale jedyną tego oznaką na jego twarzy była lekka surowość rysów, tak iż nikt inny nie zwrócił na to uwagi. Natomiast ja byłem tem wielce zdumiony, zwłaszcza że ojciec był człowiekiem o stalowych nerwach, a zresztą choć tam podobno w latach młodszych zakosztował niemało osobliwych przygód, to jednak obecnie, ile mi było wiadomo, nic go nie łączyło z morzem.
— Masz pan rację, panie Ormerod, — odrzekł kapitan Farraday; — zaś od czasu, gdy umarł Henryk Morgan, nie było jeszcze gorszego zbója na świecie. Jeden z mych marynarzy, który był przezeń schwytany na Jamajce przed dziesięciu laty, opisuje go jako człowieka o tak wytwornej odzieży i manierach, iż nie powstydziłby się ich nawet fircyk londyński... Niech nas Bóg ma w swej opiece! A przytem jest, jak zawsze, człowiekiem wyjętym z pod prawa i Jakobitą, o czem świadczy miano jego okrętu.
— Słyszałem, że zazwyczaj żegluje w towarzystwie — nadmienił mój ojciec.
— On działa na spółkę z Janem Flintem, który jest nie mniejszym łotrem, choć bardziej szorstkim w obejściu; tak powiadają ci nieszczęśliwcy, którzy weszli mu w drogę. Flint pływa na Koniu morskim, wielkim okręcie plymouth‘ckim, który jechał do Smyrny, zanim wpadł w jego ręce. Obaj tworzą z sobą doskonałą parę.
— Czyście słyszeli, mości panowie, jak to oni zatopili okręt portugalski, płynący z Madery, choć nie mieli innego powodu, jak samą tylko żądzę niszczenia? Tak, oni to uczynili. Mają też dość kul armatnich, by posiepać parę okrętów królewskich, ale zazwyczaj przed takiemi mają się na baczności. Korsarzy portugalskich, francuskich, hiszpańskich i berberyjskich to oni napadają, ale nigdy nie podejmą się strzelać do ludzi jego królewskiej mości. Czemu to tak? Nie umiem tego objaśnić, powiem tylko, że nie płynie to bynajmniej z braku odwagi. Pewno wiedzą, że gdyby to uczynili, tedy lordowie admiralicji, których mało obchodzi
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
8