Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

Ogniomistrz podbiegł do otwartej luki[1] i grzmiącym głosem rzucił rozkaz puszkarzom. Zdawało się, iż deski zadygotały pod naszemi stopami. Piorunowe łoskoty następujących po sobie wystrzałów wstrząsnęły całem wnętrzem Jakóba. Chmury dymu zrazu się rozproszyły, potem zgęstniały w nieprzeniknioną mgłę, a przenikliwa woń saletry i siarki wierciła nam w nozdrzach. Ujrzałem w przelocie ogromną złoconą figurę, następnie zwał rozdartych żagli i olinowania.
— Ster na sztymbork, panie Marcinie! — krzyknął Murray.
Wśród głośnego skrzypienia rej i łopotania żagli obróciliśmy się przeciwko wiatrowi; z za przegrody dymu, osłaniającego Najświętszą Trójcę doszły mnie czyjeś niewyraźne krzyki i zawodzenia. Prawie jednocześnie z naszej strony huknęła znów palba, a z luf armatnich niby z krwiożerczych paszcz, wysunęły się jęzory płomieni. Jeszcze raz dostrzegłem mglisty zarys pogruchotanych parapetów i spiętrzonych żagli, poczem szary mrok zgęstniał jeszcze bardziej niż wprzódy. Nie można było odróżnić nawet postaci ludzi stojących na naszym pokładzie.
Hiszpan na chybił-trafił odpowiadał na nasz ogień, w miarę jak Jakób poomacku zbliżał się ku niemu, a grzmoty dwóch działobitni zagłuszały i ubezwładniały wszystko, jak ryczenie dwóch bestyj, walczących w nocy. Poczułem rękę dziadka na mojem ramieniu.
— Niebawem zrównamy się z tym okrętem — mówił głosem cichym, lecz wyraźnym. — O‘Donnell z córką będą na rufie. Najlepiej będzie, Robercie, jeżeli pójdziesz naprzód. Jeżeli dostaniemy się na ich okręt z poza masztu przedniego, będzie ci poręcznie wpaść na nich. Gdzie jest Piotr?
Holender wychylił się z kłębów dymu.
— Czi nie lepiej bęcie dostać się na pokład okrętu hiszpańskiego? — odrzekł spokojnie. — Ja, Murrayu?
Dziadek roześmiał się, zażywając tabaki.

  1. Zejść pod pokład.
190