ranionych w najrozmaitsze sposoby, o wyścielający go piaskowej barwy kobierzec splamiły krwawe kałuże i smugi.
Dziadek, tak czysto odziany jak wówczas, gdy wstępował na parapety Jakóba, stał przez chwilę na czele tłuszczy swych podwładnych, a jego pogodne oblicze i bogaty strój tworzyły rażące przeciwieństwo z ich nagością i dzikiem zezwierzęceniem. Z końca jego cienkiej szpady sączyła się strużka krwi. Miał postawę zacnego człeka, który pragnie okazać się rozsądnym w trudnej sytuacji.
— Zdaje mi się, że słyszałem, jakoby ktoś żądał pardonu — odezwał się spokojnie.
— Tak jest, miłościwy panie — odparł O‘Donnell. — Przemawiałem w imieniu, szlachcica cnej krwi, stojącego koło mnie, jmć pana Don Ascanio de Hurtado y Custa, który jest kapitanem tego okrętu.
— Bardzo mi przyjemnie, mości panie, — odpowiedział mój dziadek. — A waszmość?
O‘Donnell nie był bynajmniej zadowolony z odgrywania swej roli. Zagryzł wargę i zawahał się przez chwilę, zanim zdobył się na odpowiedź:
— Jestem pułkownik O‘Donnell, oficer w służbie Jego Mości Króla Arcykatolickiego.
— Aha! I czemże wam mogę służyć, cni panowie? — zapytał dziadek.
O‘Donnell znów zawahał i jął się naradzać z oficerem hiszpańskim.
— Miłościwy panie, — odezwał się po chwili. — Don Ascanio pyta was przez moje usta: odkąd to wasz kraj i Hiszpanja prowadzą z sobą wojnę?
— O ile mi wiadomo, obecnie jej nie prowadzą... — odpowiedział uprzejmie mój dziadek.
— Zatem czemuż mamy przypisać tę... tę... ach... niesłychaną napaść?
— Bardzo mi przykro, — odparł dziadek niemal ze smutkiem, — że nie mogę w tym względzie zaspokoić ciekawości waćpana.
Hiszpan wybuchnął niepohamowanym gniewem i jął wygłaszać jakoweś przemówienie; atoli Murray przerwał je, mówiąc:
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/206
Ta strona została skorygowana.
194