Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

— Mam szczęście rozumieć szlachetną mowę Hiszpanów. Nie byłbyś łaskaw, mości pułkowniku O‘Donnell, zawiadomić o tem swojego przyjaciela i przekonać go, iż, ku mojemu zmartwieniu, musi pogodzić się z losem? Pragnę ze szczerego serca ocalić pozostałych przy życiu jego podwładnych, ale w razie czego gotów jestem pozabijać wszystkich, byle doprowadzić do skutku swój zamiar.
— Jakiż to zamiar? — zapytał O‘Donnell.
— Chcę uwolnić Don Ascania od brzemienia skarbów, jakie wiezie z sobą — odpowiedział dziadek. — Gdy będę już je miał na swoim okręcie, obdarzę go wolnością i pozwolę mu odbywać dalszą drogę!
O‘Donnell zaczął zwolna tłumaczyć w dalszym ciągu te warunki. Hiszpan sypnął gradem nowych złorzeczeń, złamał szpadę na kolanie i rzucił ułamki w morze. Dziadek ze współczuciem pokiwał głową.
— Niemiła-ć to powinność, wiem o tem dobrze — przemówił. — Gdyby Don Ascanio nie strzaskał swej szpady, rad byłbym służył mu taką satysfakcją, jaką dać może szlachcic szlachcicowi... W każdym razie, mości pułkowniku O‘Donnell, winienem postawić jeszcze jeden warunek, a mianowicie że załoga Najświętszej Trójcy ma pozostać w niewoli przez czas tak długi, jakiego potrzebuję do wykonania mych celów. Wszelki opór wywołałby ponowny rozlew krwi, co, jak waszmość zapewne mi przyznasz, jest zgoła niepotrzebne.
— Don Ascanio nic już nie powie — odparł O‘Donnell, — i umywa ręce od wszystkiego. Opuszczony przez swą załogę...
— Wystarczy — przerwał mój dziadek.
Brząknął parę słów po hiszpańsku; odpowiedział mu na to brzęk oręża, rzucanego na pokład. Znów coś przemówił; na to cała załoga Najświętszej Trójcy przeniosła się na sztymbork i pomaszerowała do forkasztelu, popędzana najeżonemi kordelasami piratów.
Murray podszedł ku tyłowi okrętu, gdzie staliśmy obaj z Piotrem, nie wiedząc jak się zachowywać.
— Widziałeś ją? — zapytał.
— Zdaje mi się, że ona się znajduje wśród gromadki księży i zakonnic pod latarnią na rufie — odpowiedziałem.

195