Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/209

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XIII.
Pierwsze kłopoty na pokładzie „Króla Jakóba“.

Gdy wchodziliśmy na rufę, panowało tam przygnębiające milczenie. Ostatni bełkot łacińskich pacierzy zakończył się nutą pełną żałości i patrzył przed siebie nienawistnym wzrokiem; kiedy zaś dziadek wydobył haftowaną chusteczkę z kieszeni surduta i zaczął nią obcierać zakrwawiony brzeszczot, Don Ascaniowi przebrała się już miarka cierpliwości; powlókł się w najdalszy kąt pokładu, miotając przekleństwa, i utkwił spojrzenie w zarumienionych wzgórzach Hiszpanioli. Za sterem, pod wielką złoconą latarnią, która zdobiła wysoki, o skośnym daszku, schron sternika, zebrała się czarna gromadka duchowieństwa; a pośród zakapturzonych plec mniszych i zakutanych bezkształtnych postaci uwydatniała się zarówno wdzięczna uroda Moirry O‘Donnell i jej słoneczne, modre oczęta, jako też rosnąca trwoga, z jaką przywitał nas jej ojciec.
Dziadek skinieniem głowy wyraził zadowolenie, które było dla mnie niezrozumiałe.
— Piękna panienka, Robercie! — zawołał. — No, dobrze, dobrze! To mi się podoba. Nie mógłbym marzyć o czemś lepszem. Winszuję waćpanu, chevalier, — zwrócił się do O‘Donnella. — W ciągu mego długiego żywota nie widziałem tak pięknej panny, jak córka waszmości.
O‘Donnell tyle zrozumiał, co i ja, z jego żartów.
— Wolałbym, żeby jej tu nie było — burknął z żalem. — Don Ascanio zdał na mnie dalszy bieg wypadków. Co teraz będzie? Czy waćpan musisz...? — (tu wskazał wymownie na okręt u naszych stóp) — ... zdaje się, że... ja... ja znajduję się... Wstrętne położenie... Kilkuset lu-

197