— Wystąp waszmość, panie pułkowniku, i broń swej córy! — mruknąłem półgłosem do jej ojca.
Pułkownik rad był się zapłonić, ale postąpił według mej rady nadając sobie pozory szczerości.
— Hola, mości panie! — krzyknął. — Na cóż to sobie waszmość pozwalasz? Chyba i pańskie bezprawia muszą mieć jakieś granice! Ta dzieweczka jest moją córką.
Dziadek uciekł się do zwykłego obrzędu zażywania tabaki, z umyślną w gęstach przesadą, która każdemu, kto go znał, musiała wydać się pocieszną.
— Nieszczęsny! — wycedził z udaną tkliwością. — Bardzo mi żal waszmości!
I zwrócił się do mnie:
— Robercie, odprowadź panienkę na pokład Jakóba.
Spojrzenie panny O‘Donnełl po raz pierwszy spoczęło na mem obliczu.
— Pan Ormerod! — wyszeptała.
Przyskoczyłem do niej, przybierając jaknajrubaszniejszy sposób obejścia.
— Najlepiej niech panienka pójdzie z dobrawoli! — rzekłem jej w ucho.
Ona wyciągnęła ręce przed siebie, by mnie odepchnąć, zaś gruby mnich wraz z dwiema mniszkami rzucił się na mnie; napaść była istotnie niebezpieczna i gdyby nie Piotr, byłoby ze mną krucho. Olbrzymi Holender wkroczył z głupią miną w sam środek zamieszania, usunął O‘Donnella na bok i odtrącił mnicha i dwie mniszki.
— Bierz małą ciewczynę, Bob — pisnął.
Ona opierała się całą siłą swego zgrabnego ciała, lecz ja ścisnąłem ją za ręce i zarzuciłem ją sobie na plecy — wówczas zaatakował mnie jej ojciec wraz z kapitanem hiszpańskim, któremu na widok świeżej zniewagi przebrała się już miarka cierpliwości.
Murray dobył szpady i powstrzymał Hiszpana, zaś Piotr zarzucił sobie na plecy O‘Donnella z taką łatwością, z jaką mnie udało się wziąć dziewczynę.
— Wsiąłem go, ja — oznajmił Murrayowi.
Dziadek włożył szpadę do pochwy.
— Nieś go dalej — odczuwał się. — Ponieważ tak się trapi losem swej córki, więc pozwolimy mu nad nią
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/212
Ta strona została skorygowana.
200