czuwać. Potem, kto wie, może on się nam przydać i na co innego! A niechże go, co za uparty chwat!
Opasły mnich stanął na pokładzie, wymachiwał krucyfiksem i miotał stekiem pomstowań, na co mój dziadek odpowiadał podniesieniem brwi, a od czasu do czasu jakimś ciętym dowcipem. Ale ja miałem ręce zajęte pilnowaniem branki, więc nie zwracałem uwagi na to, co działo się na rufie, skoro już dotarłem do drabiny wiodącej na główny pokład.
Po pokładzie długim korowodem snuli się zwolna korsarze, uginając się pod ciężarem dźwiganych beczułek i skrzyń żelazem okutych, okręconych drutem i zamczystych, z których każda była opatrzona ołowianemi pieczęciami z wyciśniętym na nich herbem króla hiszpańskiego. Spoglądali dwuznacznie na mą szamocącą się brankę i otwierali szeroko gęby na pocieszny widok, jaki przedstawiała przydługa postać pułkownika O‘Donnella, zwieszająca się z ramion Piotra. Ale wszyscy czemprędzej odwrócili oczy w inną stronę, skoro ze schodów zstąpił ku nam mój dziadek.
— Czy dasz sobie sam z nią radę? — zapytał mnie krótko.
Byłem mocno podrażniony fałszywą sytuacją, w jakiej się znalazłem, więc wywarłem na nim cały swój zły humor.
— Doprowadzę ją, albo utonę razem z nią! — warknąłem.
Dziadek uśmiechnął się.
— Tęgi masz w sobie animusz, chłopcze! Wolniej, wolniej, mościa panno — (albowiem udało jej się wyswobodzić rękę i zaczęła mi się dobierać do uszu). — Niepotrzebnie się dąsasz. To była tylko zabawka. Przyjrzyjno się, jak się zachowuje twój ojciec.
— Tem większa hańba dla niego! — syknęła. — Że też on pozwolił wam pojmać mnie żywcem!
— Jesteśmy przyjaciółmi — dowodził mój krewniak, zniżając głos. — To co czynimy, jest tylko fortelem...
— Przyjaciółmi? — i szczęknęła białemi ząbkami, usiłując ugryźć mnie w ucho. — Och, wy jesteście przyjaciółmi sił nieczystych!
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/213
Ta strona została skorygowana.
201